Przeddzień Halloween...
"- Śmiech oświetla życie. Jest jak lampa. - odparła. - Bez niego jest ciemno,
duszno i ciasno, nawet wówczas, gdy świeci słońce."
~*~
Minęło około czterech miesięcy od mojego ostatniego wpisu tutaj. W każdym tygodniu pojawiała się myśl, że warto byłoby utrwalić czas, który minął, ale - standardowo - ciągle coś mnie od tego odciągało. W dużej mierze uciekałam w świat symulacji życiowej w The Sims 4. Pojawiała się we mnie wizja, którą chciałam tam przenieść, no i wygrywało to z chęcią napisania tutaj czegokolwiek. Ale, ale! Dzięki temu dzisiaj, gdy moja Połówka poszła spać, mam chwilkę, aby to wszystko jakoś poskładać w całość. W słuchawkach leci jakiś przyjemny ambient grany na pianinie.
Od ostatniego wpisu sporo się zmieniło. Przede wszystkim - we mnie. Może nawet nie tyle, że zniknęły wątpliwości, ale chyba po prostu bardziej skupiłam się na tym, co życie mi podarowało - na związku. Owszem, nie jest idealnie, pewnie nie wpisuje się w jakiś mój kanon idealnej relacji i nieraz się złoszczę, ale dziś jadąc samochodem z pracy poczułam przyjemne ciepło na myśl o powrocie. Często takie myśli pojawiały się od pewnej pamiętnej czerwcowej rozmowy. Podjęłam się też pracy nad sobą. Zmieniłam intencje wieczornej modlitwy, powróciłam do leków na uspokojenie, które pozwalają mi pewne frustracje pozostawić w sobie. W modlitwie proszę przede wszystkim o łaskę cierpliwości, łaskę pokory, aby umieć z szacunkiem spojrzeć na drugiego człowieka, no i staram się jak mogę - więcej uśmiechać. Czy to sprawia, że mniej jest we mnie złości? Nie, ale przede wszystkim przemyślałam jedną sprawę, która gdzieś mnie zatruwała - nienawiść.
Gdy pierwszy raz powiedziałam na głos: "nienawidzę ludzi", nie zauważyłam od razu, jak zaczęło to napełniać moje serce i krew negatywną energią. Chodziłam mocno sfrustrowana i patrzyłam z pogardą na otaczających mnie ludzi, na klientów w sklepie, na to, co ludzie zamieszczali w internecie. Gdy dotarło do mnie, jak zły ma to wpływ na moje postrzeganie rzeczywistości uznałam, że muszę to zmienić. Zaczęłam od pewnego starania - starania spokoju, owego uśmiechu, prośby o cierpliwość, pokorę i wewnętrzne wyciszenie. Mogę uznać, że co nie co mi się udało.
Ale jak to zwykle bywa - nie zawsze jest różowo. Frustracje i tak we mnie są. W ostatnim czasie ograniczyłam się głównie do pracy i domu, a co za tym idzie - głównie rozmawiam z moją drugą Połówką, oraz z Mamą. Nie mam już takiego ślepego parcia na utrzymywanie relacji koleżeńskich, bo z perspektywy czasu czuję, jak mocno mnie to wyniszczało. Angażowanie się w problemy innych, w ich spojrzenie na wiele kwestii, na tłumaczeniu sobie ich zachowania, które niejednokrotnie mnie raniło. W ciągu ostatnich dwóch tygodni, bo to one coś nie coś zmieniły - powiedziałam "pas". Nie zależnie od tego, jak wiele dam z siebie - to i tak będzie za mało.
A ja uważam się za dostateczną. Inna już nie będę. Mogę tylko brać i czerpać z tego lekcję na przyszłość. Nie chcę robić czegoś za wszelką cenę, ponieważ świat i tak odbierze to wszystko po swojemu i na własną modłę.
*
*
Dla równowagi razem z drugą Połówką zdecydowałyśmy, że tegoroczny urlop spędzimy tylko we dwie. Celem było zwiedzenia Dolnego Śląska, z Wrocławiem i wyprawą do Czech na czele. Pogoda była wymarzona, bowiem całe dwa tygodnie było idealnie ciepło, bez ani jednego deszczowego dnia. Ten czas mocno nas do siebie zbliżył. Wiem, że nie będziemy dzielić pewnych spraw, ale w tej codzienności umiemy się odnaleźć, uszanować swoje wybory i dobrze nam w swoim towarzystwie. Czuję się kochana, akceptowana... Chciałabym, aby to biegło w dobrym kierunku, chociaż nie mam w sobie tej bezwarunkowej wiary, bo życie kazało mi spojrzeć na niektóre sprawy z dystansem.
*
Z Mamą mam dobrą relację. Chociaż uświadomiłam sobie w ostatnim czasie, że ta więź to ogromna odpowiedzialność i jeszcze większa presja. Presja, którą Mama na mnie wywiera, często chyba zupełnie nieświadomie. Czuję się za Nią odpowiedzialna, czuję potrzebę zaopiekowania się nimi obojgiem, skoro moi bracia postawili bardziej na swoje rodziny i pielęgnowanie własnych ognisk. Muszę więc wysłuchiwać z jednej strony bólu mojej rodzicielki, który odczuwa w związku z licznymi dolegliwościami, i obserwować ojca, który udaje, że go nie boli i ucieka od konieczności udania się do lekarza. W tym wszystkim widzę ich rozbieżne charaktery i swoistą zależność od siebie. Mam świadomość upływu czasu i ich wieku... Oboje są w okolicach 70-tki, więc muszę celebrować każdy dzień... Sęk w tym, że jestem po prostu tym zmęczona... Czasem po prostu chciałabym uciec od tego wszystkiego, od bycia takim pośrednikiem między rodzicami, oraz między braćmi. Bez konieczności wysłuchiwania narzekań, bólu, rozczarowania. Moje próby wpłynięcia na to, aby moi bracia np zabrali gdzieś moją mamę - wiecznie spełzają na panewce. Mój ojciec też celebruje swój świat. I w tym wszystkim moje pomysły są bagatelizowane i uznawane za zbyteczną fantazję.
* * *
Jestem zmęczona... Czasem po prostu chciałabym móc skupić się na swoich sprawach wewnętrznych. Na odpoczynku przy grze, na nie myśleniu o tym, o jeszcze muszę zrobić danego dnia. Ostatnio nie mam mocy, aby zrobić więcej... Ale! Uznajmy, że to po prostu nostalgiczna jesień...
Właśnie... Jesień. Lada dzień Halloween - wyczekiwany, wytęskniony, skłaniający do refleksji. Pewnie spędzony w bardzo kameralnym gronie 4-5 osób. W planach standardowo spacer, potem planszówki i przekąski w domu. Mieszkanie trzeba przygotowań na ten dzień... Pudło z ozdobami już czeka.
Dobrej nocy...
Jakież to byłoby okropne, gdyby natychmiast po wrześniu następował listopad!"
~ "Ania z Zielonego Wzgórza"
Komentarze
Prześlij komentarz