Codzienność...

"Głowa do góry! Na dole słońca nie zobaczysz."


Nocne zmiany mają jedną zaletę. Pozostaje mi nieco dnia, które mogłabym wykorzystać na spotkania ze znajomymi, chociaż w ostatecznym rozrachunku przesypiam większość, później wstaję, jem, biorę prysznic i lada moment muszę wychodzić do pracy. Pamiętam, jak po długiej przerwie poszłam na swoją pierwszą nockę i o dziwo następnego dnia wstałam już około południa. Miałam calutki dzień na załatwienie spraw, na życie w świetle słońca. Ale po całym tygodniu takiego wstawania, organizm jednak się nie przyzwyczaił. Tym bardziej, że kolejny tydzień był znaczony drugimi zmianami. Dlatego teraz wcześniej niż o 15:00 nie ma co do mnie dzwonić. O wizytach nie wspominając. Już wracając rano samochodem muszę ustawić muzykę na full, ponieważ moja koncentracja umyka. Niebezpieczne, bardzo, bardzo niebezpieczne. 

Tyle w sumie ze spraw bieżąco-służbowych. Chociaż nie. Nie tyle. Nie potrafię dogadać się z ludźmi w swojej pracy. Staram się robić dobrą minę do złej gry, czasem jednak moją cierpliwość szlag trafia i ścinam się z koleżanką. Nie wiem, może jakbym chodziła z nimi na papierosa, byłoby inaczej. Ale teraz to i tak bez znaczenia. Robię swoje. Dzisiaj rozbawiła mnie jedna sytuacja. Po zrobionym sklepie/zestawie pakietów, musimy je oddać na biurko kierowniczki. A że nasza kierowniczka to bardzo specyficzna kobieta - klnie jak szewc (przykładowo, gdy ogarnia sama pakiety i liczy wpłatę z Lidla: "A żeby ci kurwo ręce sparaliżowało!" - słodko o osobie przygotowującej wpłatę w rzeczonym Lidlu), żartuje, opierdala każdego jak leci, na siebie też non stop narzeka. Generalnie - mocna kobieta. Dziś tak siedzę, liczę Biedronki, a ona do mnie:

- Oddałaś mi się już?

A ja stanęłam jak wryta i mówię:

- No wie Pani, ale żeby takie propozycje? 

Coś w ten deseń odpowiedziałam, nie pamiętam. Generalnie jednak chodziło o zestaw pakietów oddanych na biurko. Ale było to doprawdy zabawne. Później chwilowa przepychanka słowna, że ona nie zmieniła orientacji, etc. 
To dla równowagi po ścięciu się z koleżanką z sąsiedniego boksu (dzieli nas ledwie szklana szybka). Powiedziałam jej otwarcie o swojej pewności co do tego, że jakby ktoś inny brał sobie recepturki z jej pojemniczka (ja nie mogłam znaleźć swojego, a jej pojemnik opierał się o szybkę dzielącą nasze biurka) to by nawet słowa nie powiedziała. Ale że to ja - to oczywiście musiała coś powiedzieć. Odwarknęła coś, nie pamiętam. Tak, nie dogaduję się z ludźmi. To moja absolutnie jedyna praca, w której mam pod tym kątem takie problemy.

A propos - dla równowagi - niedługo widzę się z koleżankami z poprzedniej pracy. Da się? Oczywiście! Inna koleżanka, z jeszcze innej mojej pracy - miała być moją współlokatorką i od czasu do czasu spotykamy się na kawie, ot tak - pogadać. Więc to chyba nie ze mną jest problem. Przynajmniej tak się pocieszam. 

Sushi na śniadanie, popijane kawą - niekoniecznie jest to rozsądne połączenie. Tym bardziej, gdy śniadanie jemy przed 18-tą. Generalnie - czas na prysznic. 
Muzyka w uszach - nieustannie. Leroy Sanchez stworzył tak fantastyczną scenerię muzyczną w mojej głowie, że nie jestem w stanie sobie go odmówić. Szkoda, że nie mam możliwości kupienia sobie jego płyty. 

W słuchawkach: onże i ten sam kawałek co w poprzednim poście: "Don't let me down".




"Gdy jesteś tylko ty i gitara, nieważne - nowa czy stara 
- zawsze jako twój kompan w niedoli,
swym dźwiękiem każdy ból ukoi."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...