Nocną porą...
"I choć noc przepalała mu płuca, samotność wdzierała się w duszę, a tęsknota głęboko ukryła się w jego sercu, on zamykając oczy myślami był przy niej. Inaczej nie potrafiłby zasnąć."
Ostatnio nie mam coś tej mocy twórczej, aby tutaj pisać. To nie tak, że nie mam nic do powiedzenia, bo siedzę dużo czasu sama ze sobą słuchając muzyki. Ale słowa nie do końca chcą ze mną współpracować. Czasem coś nie najgłupszego uda mi się napisać na FB, ale na tym koniec.
Burza myśli jest zbyt gwałtowna. Uczucia - rozrywają od środka. To takie krążenie w kółko. Sama nie wiem czego chcę. Z kim, po co, dlaczego. W głowie ciągle pojawiają się te same osoby dramatu. Wracam myślami do tego co było. Cały czas odtwarzam to co się stało i wbijam sobie kolejne noże. To już mnie przerasta. Unikam okazywania emocji. A te kłębią się we mnie. Czasem tylko mocniej zagram na gitarze, czasem pozwolę samotnej łzie na ucieczkę i spłynięcie po policzku, ale nie pozwalam sobie na więcej. To mnie kiedyś zabije. Ale przecież jestem taką silną, spokojną i poukładaną osobą. Tak często to słyszę. Inteligentna, czuła, delikatna, silna, spokojna, poukładana, z własnym kodeksem postępowania, opiekuńcza. Pierdolenie.
W tym wszystkim zatracam się w relacjach, które prowadzą głównie do jakiegoś chwilowego zapomnienia. I wiem, że tego nie zmienię. Że chcę spróbować więcej, więcej i jeszcze więcej, a potem dopiero dać się usidlić. Pozwolić komuś zapanować nade mną, jak pozwoliłam raz jeden jedyny. Ale tym razem nie pozwolę sobie na to, aby pokochać tak, jak pokochałam wtedy i nie pozwolę się drugi raz niszczyć. Deptać. Poniewierać. Bo jeśli znów to zrobię... Boże... Nigdy nie sądziłam, że jestem taką osobą, którą można nienawidzić. A jednak człowiek myli się każdego dnia. I to boli. Za każdym razem.
Utrata ukochanej osoby - bez względu na ból, jaki zadała - zawsze będzie jątrzącą się raną. Można kochać w życiu więcej niż jedną osobę. Wiem, doskonale o tym wiem. Może nam zależeć na więcej niż jednej osobie. W tym samym czasie. Ale najgorsze jest to, że z dwóch stron czujemy, jak coś nas rozrywa. Czasem zastanawiam się - jak długo to jeszcze potrwa. Życie. Po prostu życie.
Nie sądziłam, że ten wpis będzie miał taki żałosny wydźwięk. Ale tak to jest, jak się pisze pod wpływem muzyki. A miałam nadzieje już niczego dzisiaj nie słuchać. Po prostu napisać kilka słów i pójść spać. A jednak. Nie potrafię. Sen nie przychodzi. Za to dźwięki - tak. Jeden za drugim. Ponoć, gdy gram na gitarze - widać wszystkie emocje. Pasję. Ja pamiętam jedno popołudnie na Karczówce. Po prawej stronie przepiękna panorama miasta. A w altanie gitara, bębny, grzechotki i głosy. Pamiętam stałam sobie, koleżanka grała na gitarze, reszta obstawiła pozostałe instrumenty. A mnie porwała muzyka. Zamknęłam oczy i poddałam się jej dźwiękom. Znajomi się ze mnie śmiali widząc ekspresję z jaką nakierowywałam ich na ruchy i rytm.
Czasem się zastanawiam, jak to byłoby być dyrygentem w orkiestrze.
Mam obecnie szansę podjąć współpracę ze szkołą muzyczną jako nauczyciel gry na gitarze. Wiem, że bym sobie poradziła z nauką dzieci, nawet jeśli moje umiejętności wymagają doszlifowania. Mam do tego dużo cierpliwości i umiejętności z warsztatów. Ale czy się na to odważę? Czy moja cukrzyca mnie nie wykończy do tego czasu? Czas pokaże.
Obecnie: kończę.
W słuchawkach: przecudowny Leroy Sanchez i jego boskie covery. W tym momencie: "Bye bye bye" zespołu N'Sync.
Dobrej nocy, bo mnie to wszystko zmęczyło
Może też nawet nieco oczyściło. Jak zwykle. Swoista forma terapii.
Peace!
"Kiedy wszystko ogranicza ciemność, Bóg zapala gwiazdy,
aby nas bezpiecznie przeprowadzić przez noc."
Komentarze
Prześlij komentarz