Jesiennie...
"Dla tłumów - szczęśliwa, a w duszy - samotna."
Jesień dziś zaczyna swoją wartę nad rokiem. Drzewa powoli zrzucając zieleń, aby przyjąć złote szaty. Chłodniejsze temperatury także dominują już nad ciepłem słońca. Bez kurtki nie ma nawet co wychodzić z mieszkania. Chyba, że sięgniemy po termos z ulubioną kawą bądź herbatą - tak, taki spacer to bardzo dobre rozwiązanie, aby przełamać nieco domową rutynę i zażyć odrobiny słońca.
Jesień często nazywana jest miesiącem nostalgii, melancholii i depresji. Słynna "jesienna depresja" ma swoje podłoże zapewne w krótszym dniu, gdy często owa dawka letniego słońca jest skrócona do godzin popołudniowych, a nie jak w przypadku czerwca czy lipca - późnych godzin wieczornych. W tym roku nie dane mi było nacieszyć się słońcem tak, jak mogłabym się nim delektować. Kursuję głównie pomiędzy domem - moją bezpieczną przystanią, a pracą czy domem rodziców. Czasem odwiedzę znajomych, z rzadka udam się na jakiś spacer. Generalnie brakuje mi jednak motywacji. Jakiegoś powodu, aby zrobić coś więcej. Pretekstu. Nie chcę tutaj upatrywać owego stanu z sercowym zastojem. Odpuściłam ten temat, ale brak towarzyskich spotkań na pewno jakoś mnie rozleniwia i skłania do przekładania obowiązków na "później".
Dzisiaj jednak wstałam popołudniu - odsypiając cały tydzień - zjadłam co nieco, ogarnęłam mieszkanie, wzięłam prysznic i uznałam, że warto wyjść z domu. Doprowadziłam się więc do kultury i do końca nie mając jakiegoś planu po prostu wyszłam. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do rodziców, gdzie ostatecznie spędziłam czas do 21:30. Chcąc odciążyć ojca, który wpadł na dwa dni do domu z sanatorium, pojechałam po brata na budowę i po 22:00 wreszcie wróciłam do siebie.
Jesień także wiele mówi nam o przemijaniu. O tych dniach minionych, o straconych szansach, zdruzgotanej nadziei. Dociera też do mnie, że coraz częściej staję się po prostu wewnętrznie wrażliwsza. Tak, jak dawniej wiele rzeczy nie miało dla mnie większego znaczenia, tak teraz jest inaczej. Czytanie o ludzkiej tragedii wywołuje u mnie dreszcz grozy, wzruszenie, ból, jakby jakaś empatyczna strona mojej natury, która do tej pory była skrywana gdzieś głęboko - wychodziła na wierzch. Z jednej strony jestem wyprana z uczuć, z drugiej - odczuwam to wszystko jeszcze mocniej. Nie, nie okazuję tego, chyba już mi to tak zostanie, ale gdy tylko jestem sama... słabość bierze mnie w swoje ramiona.
To chyba jest po prostu oznaka tego, że się starzeję. Że pewne emocje już nie są tak tłumione, jak kiedyś. Chociaż nie wiem, bardziej uznałabym to za swoistą spekulację.
Jesień to także czas, w którym FB podsyła mi wspomnienia z czasu, gdy wiele spraw było... nie wiem, prostszych? Czytam znów tamte posty, czytam komentarze i nie umiem powstrzymać łez. Najgorsza jest świadomość własnych błędów. Dziś mama starała się mnie nieco podpytać, ale ucięłam temat, na co ona odparła, że wie iż cały czas o tym myślę. Kochana mama... Zna mnie zdecydowanie za dobrze.
Jesień... Halloween wkrótce zapuka do naszych drzwi. Cukierek czy psikus?
W słuchawkach: Don Omar - "Taboo".
Pamięć idzie za mną, dokądkolwiek pójdę.
To wspomnienie zawsze będzie tam,
gdziekolwiek się znajdę.
Komentarze
Prześlij komentarz