Kiepska forma...

"Bóg czasem bywa bardzo surowy, ale nigdy ponad to, co człowiek może znieść."


Już od kilku dni przymierzam się do napisania tutaj kolejnej notki, ale za każdym razem "inne sprawy" odpędzały mnie od tego procederu. Jakiś czas temu pisałam, że praca sprawia mi mnóstwo przyjemności, ale widzę, że wszystko wraca do tego, co było i zaczyna mnie to przytłaczać. Ludzie z mojej zmiany znów dopierdalają się o wszystko, a ja staram się robić dobrą minę do złej gry. Dwa dni to wciąż mało czasu, aby podjąć się kroku, jakim byłaby rozmowa z główną kierowniczką i prośba o przeniesienie na drugą zmianę. Ale jeśli sprawa się nie odmieni - będę musiała. Wracam do domu jak struta. Nie wiem, może to przez ogromny wiatr, przez zimno, przez samotność... Może przez wszystko naraz. Czuję się fatalnie. Tak fizycznie, jak i na duchu. Czasem nawet bliskie mi osoby potrafią powiedzieć coś, od czego wszystkiego się odechciewa. Dlaczego wszystko trzeba mówić dosadnie? Dlaczego nawet nasza zawoalowana i pełna rozpaczy próba kontaktu, bliskości, obecności jest zgaszona, niczym płomyk uderzony łopatą? Nie potrafię napisać otwarcie: "Potrzebuję cię", ponieważ przeraża mnie fakt tego, jakby to zostało odebrane. Nie chcę, aby ktoś wymagał ode mnie wdzięczności za zwykły ludzki gest. Ale mam takie wrażenie, że pomimo ogromu ludzi, znajomych, rodziny - jestem zupełnie sama. Tak przeraźliwie samotna... 

W cytacie na początku wpisu napisałam o Bogu. I tak mi dzisiaj przebiegła przez głowę jedna myśl, która przeraziła mnie jeszcze bardziej niż poczucie osamotnienia. A co jeśli nasz Bóg jest takim Zeusem - bogiem, który przeminął, bo ludzie przestali w niego wierzyć. Kimś stworzonym przez człowieka, aby mieć w co wierzyć... I to jest straszne. Potrzebuję upaść, w znaczeniu - upaść na kolana i coś ruszyć w swoim sercu, bo to taki mój ostatni bastion człowieczeństwa i tego kim byłam. A wymyka mi się to z rąk. I to od dawna. W ogóle moje całe życie wymyka mi się z rąk i nie umiem tego powstrzymać. Całe mieszkanie wygląda fatalnie. Brakuje w nim ducha. 

Brakuje mi motywacji, aby to zmienić. Odchodząc... zabrałaś siebie, a bez Ciebie nie ma mnie...
Nawet jeśli żyję, oddycham, pracuję, spotykam się z ludźmi, czy umawiam z kobietami. To i tak bez znaczenia. To takie namiastki tego, co miałam. Dostrzegam to, że po kolei każdy z naszych znajomych wchodzi w związek i uświadamiam sobie, że to nic innego, jak karma - ja miałam, straciłam, teraz czas, aby inni mieli... Pozostaje mi czekać cierpliwie, aż los znów spojrzy na mnie łaskawym okiem. 


Póki co - emocje mnie wykończyły. Potrzebuje snu. Dużej dawki snu nieodmierzonego budzikiem. I porządnego posiłku. I ramion... przytulenia... Nie mam siły... 
Życzę Wam dobrej nocy...


W słuchawkach: Cleo - "Łowcy Gwiazd", a wcześniej Hey & Przyjaciele - "Moja i Twoja Nadzieja".






"Musisz odnaleźć nadzieję i nie ważne, że nazwą Ciebie głupcem".

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...