Senna jesień...

"Istota wspomnień polega na tym, że nic nie przemija."



Ostatni weekend obfitował w dużą ilość słońca. A mnie przyszło się z tego cieszyć jedynie stojąc chwilowo na balkonie, czy choćby jadąc samochodem i walcząc w okularach przeciwsłonecznych przed dosięgającymi promieniami. 
Generalnie jednak całą niedzielę spędziłam w towarzystwie, jak zresztą cały sobotni wieczór. Nie sądziłam, że przyjdzie mi go dzielić z osobą, z którą miałam nadzieję definitywnie zakończyć znajomość. A jednak. W sumie to sama nie wiem czego się spodziewałam. Ale jestem mile zaskoczona. Było tak po prostu... miło. Wspólne oglądanie serialu na Netflixie, rozmowy, wspólne śniadanie czy wspólne zakupy. 


Dociera do mnie, że mi nie tyle potrzeba miłości samej w sobie, co motywacji do tego, aby chciało mi się żyć, działać, tak, przede wszystkim działać. Ostatnie dni sprawiły, że zrzuciłam jakieś półtora, do dwóch kilo. A wszystko za sprawą takiego wewnętrznego marazmu i braku chęci do zrobienia sobie chociażby kanapki. Wystarczy towarzystwo kogokolwiek i nagle wiem, że muszę posprzątać, umyć naczynia, czy choćby zrobić obiad. I tutaj - własnie ona zadziałała jako ten motywator.


Cholernie obawiałam się tego, że rozmowy znów toczone będą wokół samobójstwa, okaleczania się i braku chęci do życia. Do takiego zasypywania egocentrycznymi, mega pesymistycznymi myślami. Nie jestem na nie odporna. Można to uznać za tchórzostwo, ale męczy mnie to strasznie i uciekam jak mogę od takich tematów. Bo staranie się odwiedzenia tych ludzi od chęci popełnienia mordu na własnej linii życia jest niczym kopanie się z koniem. Powiesz: "Proszę, nie rób tego", a w odpowiedzi usłyszysz: "Ale kurwa, mogę, więc wal się.". Na całe szczęście od czego jest poczucie humoru, które podczas tych 24h zdziałało cuda. Po prostu rozluźniało sytuacje. Do tego doskonały serial produkcji Netflix, pt. "Ania nie Anna", na motywach powieści Lucy Maud Montgomery "Ania z Zielonego Wzgórza". W serial zostały wplecione wątki, których pierwotnie nie zawarto w książce, a które rzucają światło na wnętrze samej Ani, na perypetie i przeszłość jej opiekunów. Jedyne do czego mam jakieś zastrzeżenia to aranżacje pomieszczeń. Akcja przecież rozgrywa się pod koniec XIX wieku, a tutejsze stylizacje są rodem z najlepszych skandynawskich domostw czasów współczesnych. Poza tym Mateusz jest bardziej rozgadany i bardziej otwarty na Anię, gdzie w istocie był jedynie tłem, małomównym towarzyszem codzienności. Całość robi jednak duże i dobre wrażenie. Gdyby obecnie szukali aktorów do obsadzenia rodziny Weasleyów w Harry'm Potter'ze to zdecydowanie serialowa Ania myślę, że wpasowałaby się w kanon urody idealnie. 


Obecna noc upływa mi muzycznym świecie. Czuję się dziwnie. Nie wiem czemu, po prostu czegoś mi brakuje. Towarzystwa? Pewnie też, chociaż chciałam zostać sama ze swoimi myślami. 

W słuchawkach ukochany utwór nagrany w 1997 roku, jako muzyczne wsparcie dla ofiar powodzi, która nawiedziła Polskę: Hey i Przyjaciele "Moja i Twoja nadzieja"









"Nic, naprawdę nic nie pomoże, jeśli Ty nie pomożesz dziś miłości."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...