Preludium zimy...
"Człowiek naraża się na łzy, gdy raz pozwoli się oswoić."
W każdym z nas istnieje takie pierwotne pragnienie, na co dzień zepchnięte gdzieś w odmęty świadomości, aby pozwolić komuś zaistnieć w swoim życiu jednocześnie istniejąc w jego życiu. We mnie też tak jest. To takie błądzenie po omacku szukając tej pasującej dłoni. Kiedyś przyrównałam się do takiego małego szczeniaczka, który ma wielu właścicieli. Każdy ów szczeniaczka woła, karmi smakołykami, ale żaden z nich nie chce podjąć się trudu zaopiekowania się tymże szczeniaczkiem z całym bagażem i kalejdoskopem konsekwencji.
Po dwóch tygodniach trwania w takim zawieszeniu, udałam się na terapię. Po terapii postanowiłam podjechać na zakupy do okolicznego supermarketu. Wędrując po alejkach skąpanych w świątecznych dekoracjach zapatrzyłam się na listę zakupów nakreśloną naprędce na karteczce. I podnosząc wzrok moje spojrzenie przecięło się z jej niebieskimi oczami. W ostatnim wpisie życzyłam Ci wszystkiego dobrego, a teraz stałam z Tobą twarzą w twarz mogąc Ci to samo powiedzieć. Nie wiedziałam jednak co powinnam zrobić, jak się zachować. Jak postąpić. Było we mnie tyle sprzecznych uczuć. Radość, tęsknota, chęć przytulenia, zapytania się o wszystko, powiedzenie wszystkiego. I strach. Strach, że znów się w to wplączę. Że znów będzie tak intensywnie, że pozwolę kierować swoim życiem. Że będę znów niedostateczna. Że namiętność zmąci nam wzrok. Jakże można mieć aż taką słuszność...
Te kolejne dwa tygodnie... znów pełne spotkań. Pełne wzajemności przy słowach: teraz to ty decydujesz. Uwierzyłam, serio. Chociaż powiedziałam też, że w moim życiu jest ktoś jeszcze, kogo bardzo zdążyłam polubić, z kim chciałabym się kiedyś spotkać. Nie chciałam czegoś zatajać. Wierzyłam, że ta szansa może pozwoli mi raz jeszcze na to spojrzeć innym wzrokiem. Kiedyś dwóm innym kobietom dałam szansę. Jednej, która zabrała mi serce, z którą dzieliłam życie. Dałam szansę przy jej entuzjazmie. Aby koniec końców pozwolić jej obrócić to wszystko w nicość. I drugiej, która mnie obudziła z głębokiego snu, obudziła moją kobiecość, pomogła stanąć na nogi, aby później to wszystko obrócić w pył.
Pozwoliłam na to, więc wina także jest moja, nie mniejsza. Pozwoliłam sobie na słabość, na zaufanie, na ich ingerencję w swoje życie. Bo na swój sposób każdą kochałam, kocham i pewnie zawsze już kochać będę. Innymi rodzajami i natężeniem miłości. Ale jednak.
I teraz znów jest tak samo. Budzę się z taką wewnętrzną pustką, która zionie we mnie niczym czarna dziura gotowa pochłonąć każdą nadzieję. Staram się to wypierać. W pracy śmieję się, inicjuję rozmowy, jestem spokojna, pełna pozytywnego nastawienia, ponieważ przecież każda noc przechodzi w jasność dnia. Każdy smutek kończy się radością. Każda łza kończy się ostatecznie wewnętrznym spokojem.
Postanowiłam skupić się jeszcze bardziej na pracy. Będę brała każdy dostępny dyżur. Jestem i tak sama, nie muszę mieć wolnej niedzieli. Wystarczy mi jeden dzień wolnego, aby wcisnąć w niego spotkania ze znajomymi, posprzątanie mieszkania, wykizianie ukochanych kotów, przeczytanie obecnie czytanej książki.
Powoli zbieram się do pracy.
W głośnikach: Alicia Keys - Fallin'
Dobrego wieczoru.
"...nadzieję miałam a
zabrałeś co się da
słabo mi
za minione dni
tyle dałabym
*
nigdy już nie będę twoja..."
Komentarze
Prześlij komentarz