Dobry moment...

"Wszystko przychodzi do Ciebie w dobrym momencie. Bądź cierpliwy."


Tak czytam sobie powyższe słowa i faktycznie: w życiu często jest tak, że na coś czekamy, a jak to przychodzi to okazuje się, że to - w naszym ujęciu - niewłaściwy moment. Ale należy być cierpliwym, pokornym i wdzięcznym, ponieważ dostajemy często to, czego naprawdę nam potrzeba - aby zrozumieć, aby docenić, aby inaczej na coś spojrzeć.


Zaczytując się w zeszłorocznym numerze dwumiesięcznika Replika miałam okazję natrafić na artykuł poświęcony parze młodych kobiet, które wspólnie prowadzą konto na Instragramie. W treści było sporo miejsca na to, że jako społeczeństwo LGBT+ nie powinniśmy chować się do szafy, tylko żyć, celebrować swoje uczucie, związek, w sposób naturalny, nienachalny, zwyczajny. Przecież nasze związki to nie tylko łóżko. To codzienna kawa, to wymiana myśli po skończonej pracy, to wspólne troski, plany i marzenia. To dłoń w dłoni w ramach okazania sobie czułości i przynależności. Natchnęło mnie to do przemyślenia, kiedy jest dobry moment, aby wyznać drugiej osobie uczucie. Myślę nad tym analizując swoje dotychczasowe relacje, związki, czy wspomnienia ów wyznań skierowanych do mnie albo przeze mnie wypowiedzianych. I... nie wiem. 

Zaczęłam się też zastanawiać, czy aby nie byłam dla siebie zbyt surowa w kwestii oceny własnego zachowania i okazywania uczuć w poprzednim związku. Dociera do mnie coraz częściej, że wcale aż tak mocno się nie zmieniłam. Że jestem troszkę takim kotem, który potrafi okazywać miłość, mruczy, łasi się, tuli do właściciela, ale też ucieka, gdy ktoś wychodzi z odwzajemnieniem tych gestów. To nie znaczy jednak, że jestem zimna i zachowawcza. Coraz częściej jestem tym miziastym stworzonkiem, niż uciekinierką. Czuję jednak, że coś we mnie się przestawiło. Że dawniej bardziej dawkowałam czułość, ciepłe słowa, że okazywałam troskę, owszem, ale jednocześnie gdzieś samą siebie dystansowałam, aby nie odsłonić się za bardzo. Teraz, gdy pozwoliłam sobie na bycie słabszą przy drugiej osobie czuję, że czasem brakuje mi większego zaangażowania... Mam takie wrażenie, jakbym widziała w drugiej osobie siebie sprzed 6-7 lat. Ale może właśnie to, że teraz się bardziej staram sprawia, że bardziej mi zależy? Że dlatego wyszłam z tej swojej zwyczajowej zachowawczości i pokazałam więcej serca? Nie wiem, ale to myślę, że sprawia, iż czasem mogę czuć się niepewnie. 


Kiedyś miałam coś podane na tacy. Żyłam z osobą, której uczucia widziałam w zakochanym spojrzeniu, w pełnym czułości uśmiechu i w ramionach, w których czułam się bezpiecznie. Ale gdzieś to wszystko odeszło napełniając mnie pustką i niepewnością. A to wszystko dlatego, ponieważ trwając w czymś kilka lat pozwoliłam sobie uwierzyć, że są uczucia dane na zawsze i których można być pewnym. Z perspektywy czasu wiem, że nic nie jest na zawsze i że nie można być niczego pewnym, ponieważ wtedy spoczywamy na laurach, nie staramy się, nadajemy temu bylejakości. To sprawia, że teraz nie chcę popełnić tamtych błędów, chcę dawać z siebie każdego dnia jeszcze więcej, chcę okazywać uczucia, mówić szeptem o całej gamie tego, co mam w sercu. Tamto stało się dla mnie cenną lekcją, nauką na lata i jestem za to bardzo wdzięczna. 
I chyba dochodzę do wniosku, że na wszystko przyjdzie czas. Że nie muszę planować kiedy wyznam komuś, że ją kocham. Że czasem bez słów ta osoba może to wszystko po prostu... wiedzieć. Bo uczucie widać w spojrzeniu, w uśmiechu i ramionach, które dadzą komuś poczucie bezpieczeństwa.



Aktualnie słuchawki odpoczywają grzecznie na stoliku. 

Koty śpią, a ja nadal rozmyślam ciesząc się na nadchodzący weekend...
Dobranoc.




"I już się modlę do spadających gwiazd,
bo mi brakuje ciepła Twych rozchylonych warg."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...