Nerwowość...

 "Życie toczy się pośród tysiąca niepewności. Na tym polega jego wolność. 
Nie nazywaj tego brakiem pewności."



Minęły dwa miesiące od mojego poprzedniego wpisu. Miesiące, które były bogate w spotkania, w pracę, w powrót do nadgodzin, w urlop, w wyjazdy. Ale też w wyznania... Te wytęsknione... Ukochane. Skąd zatem tytuł notki? Myślę, że duży problem leży we mnie samej. Moja terapia dobiegła końca i mam wrażenie, że nie była kompletna, że czegoś jeszcze nie dopowiedziałam. Jest we mnie wiele strachów, demonów, które prześladują mnie nocami. Także i praca sprawia, że bardzo emocjonalnie podchodzę do wielu spraw. Że nie umiem się rozluźnić, że nie umiem nabrać pewności, że będzie po prostu dobrze.

Ten 2020 rok jest ciężki. Trudny wręcz. Z jednej strony pandemia, która nie ustępuje. Laboratoria uważnie pracują nad szczepionką, ale zdania ludzi są podzielone. Żyjemy w cieniu wojen, które trwają na świecie. Oglądając programy Martyny Wojciechowskiej jestem przerażona światem, w którym żyjemy. Nie chodzi nawet o nietolerancję wobec mniejszości seksualnej. Jest duża niesprawiedliwość wobec kobiet. Patriarchat wciąż ma się dobrze. U nas w Polsce politycy prześcigają się w głupocie, czyniąc z ludzi istoty drugiej kategorii. Sama odczuwam takie negatywne uczucie względem kościoła, do którego nadal oficjalnie należę. Wiem, że to odczucie jest spowodowane nastrojami, jakie panują w kraju. Z jednej strony wyciekające afery pedofilskie, z drugiej - robienie sztucznego wroga, jak podczas II Wojny Światowej nakręcano przeciwko Żydom. 

W mojej pracy jestem często tykającą bombą. Koleżanka mówi mi, że podchodzę do tego zbyt emocjonalnie, że nie umiem się odciąć - wychodząc z pracy zostawiać to wszystko w jej murach. Do tego dochodzi to uczucie bycia... niedostateczną. Córką. Partnerką. Pracownikiem. Jestem nerwowa, czasem wręcz mam wrażenie, że mam nerwicę lękową, bo nie umiem się totalnie odprężyć, żyjąc w nieustającym strachu. Odciąć od problemów. Ważę każdy krok przy swojej dziewczynie, jednocześnie nie przebierając w słowach przy rodzicach czy współpracownikach. Niejednokrotnie mam wrażenie, że coś zaciska mi się na szyi i nie umiem sobie z tym poradzić... 

I to nawracające myślenie o ludziach, których już nie ma w moim życiu, którzy poszli dalej własną drogą. Nie umiem sobie z tym wszystkim poradzić. 


Takie typowe ukojenie i odpędzenie wszelkich złych myśli doświadczam dopiero, gdy czuję ukochane ramiona, które mnie obejmują. Gdy czuję pocałunek w czoło i gdy słyszę, że nie jestem takim złym człowiekiem... Czuję ulgę, gdy słyszę Twój śmiech. Gdy potrafimy leżeć w łóżku i rozmawiać trzymając się za ręce. Wtedy wiem, że mam wszystko i że nie muszę się bać, bo każdy mrok odchodzi. Mam wrażenie, że przy niej wszystko ma zupełnie inny kolor. Intensywniejszy. Jest we mnie strach, że zrobię coś nie tak, że przesadzę, w którąś stronę. Ale któż z nas, komu zależy, nie ma takiego strachu w sobie? 


Ostatnio staram się czerpać natchnienie ze słów: "To, co dla ciebie jest nudną pracą, dla innych może być pracą marzeń.". Takie niby to proste, a gdzieś arogancko podchodzę do swojego stanowiska, w myśl zasady pewnego mema: "No dalej szmato! Uderz mnie!" - odnoszącego się do kobiety przechodzącej przez pasy, która wyzywająco patrzy na samochód podjeżdżający za blisko przejścia dla pieszych. Tłumaczę sobie później, że to nie są dobre czasy dla rzucania pracy. Wielu boryka się z bezrobociem, więc po powrocie z urlopu staram się bardzo nie denerwować. Wczoraj zaczęłam się zastanawiać, czy nie zakupić sobie pewnego suplementu diety "Positivum" i popijać go meliską. Podwójna prewencja nie jest zła.


W słuchawkach: cisza. 

Do zobaczenia niebawem!




"...Od dziś zabraniam Ci patrzeć w tył

Tam nie ma już nic, nic..."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...