Aura smutku...
"Nie szukaj szczęścia na siłę, bo tylko się rozczarujesz. Ono przyjdzie samo i gdy to zrobi, będzie ci chciało wynagrodzić miliony sekund spędzonych na jego poszukiwaniu."
Czy wstając dzisiejszego ranka spodziewałam się, że coś się zmieni? Nie, chyba nie brałam tego pod uwagę. Od długiego czasu rosła we mnie frustracja, tłumiona zręcznie, która wychodziła czasem poprzez drobne uszczypliwości. Starałam się. Tłumaczyłam sobie czyjeś zachowanie i jak zwykle uważałam, że nie mam prawa domagać się czegoś więcej. Coś jednak sprawiło, że pozwoliłam sobie na otworzenie się, wyrażenie tej pustki, tego rozczarowania. To nie jest tak, że mam o sobie wysokie mniemanie i chciałabym być Słońcem w czyimś układzie słonecznym. Ale ciężko mi było patrzeć, gdy każdego dnia jestem dalej. Jestem Ziemią, Marsem, Jowiszem, Saturnem, Uranem, Neptunem, a ostatecznie Plutonem... który - jak wiadomo z lekcji fizyki - zaprzestał być planetą, na poczet bycia tworem karłowatym, kolejnym księżycem jednej z ostatnich planet. Głupia metaforyka pokazuje jednak, że w życiu mojej - byłej już - partnerki nawet pies był na wyższej pozycji. Moja mama słysząc, że kolejny raz przełożone jest spotkanie, bo - przy trzech dorosłych osobach zostających w domu - nie ma kto zostać ze szczeniakiem, zapytała: "Ale to jak to? Pies jest ważniejszy od ciebie?". To narastało. Po prostu. I teraz mnie to po prostu boli. Na pytanie czy wczoraj myślała o tym, że się rozstaniemy - odpowiedziała 'nie' - dziś tak zupełnie zwyczajnie oznajmiła, że to koniec. Bo być może patrzymy w tym samym kierunku, ale jednak nieco inaczej. Nie wiem, może jestem już za stara na wieczne bycie w związku na odległość, gdzie spotkanie odbywa się raz na miesiąc na jedną noc. Może jestem bardziej wymagająca... Nie wiem. Jest mi przykro. I czuję pustkę. Jest głębsza niż ta, którą czułam wczoraj, ale ma nieco inne źródło... Tysiąc wątpliwości. Tysiąc niepewności. Wiele znaków, które mówiło w mojej głowie: 'to nie jest to', 'to się nie uda', 'nie ufasz jej'. A jednak boli. Jedynym krokiem, który mogłam podjąć było pochowanie symboli, które gdzieś tam mi się kojarzyły, były wspólne...
Na razie czuję po prostu smutek. I gdzieś tam dobija się złość. I strach. Nie potrafię być sama, chociaż sama jestem tyle czasu. Znaczy... wróć. Byłam do lutego tyle czasu sama. Ostatnie miesiące jednak pokazywały mi, że pomimo wszystko - zmienił się głównie mój status związku na portalu na uroczą literkę Q. Bo pomimo szczerych chęci, nie zniknął ten dojmujący smutek skrzętnie ukrywany za poczuciem humoru, troskliwością... Prawdę powiedziałaś - tęsknie za związkiem... Sęk w tym, że źle dobieram sobie osoby do relacji czy związków.
Ten rok jest jakiś taki... felerny... Dziś weszłam na messenger chcąc pochwalić się po rozmowie z moim stomatologiem, który zadzwonił do mnie w sprawie rozmowy z Izbą Lekarską, a zamiast tego przeczytałam, że to koniec. I nagle opadła ze mnie cała siła. Cukier mi spadł, a samej zrobiło mi się słabo... Do dupy...
Ale do rzeczy: Stomatolog poinformował mnie, że nie może wystawić mi skierowania, ale za to mogę sobie wyleczyć górną jedynkę na NFZ - ot tyle dobrego. I powiedział, że zadzwoni do mnie za kilka tygodni, aby dogadać szczegóły terminu wizyty i dowiedzieć się, co wyszło w sprawie rezonansu magnetycznego. Był przesympatyczny i widać, że bardzo się tym przejął. Pewnie są istoty ludzkie gotów szarpać się ze swoim medykiem i targać go po sądach, ale jakoś tak nie jestem tego typu osobą. Doceniam troskę i po prostu życzliwość. I delikatność samego zabiegu.
Komentarze
Prześlij komentarz