Konsensus...

 "Szczęśliwy jest człowiek, który posiada to co chce, a nie chce nic złego."


W poprzedni piątek było jakby... spokojniej. Świat nie był co prawda wolny od pandemii, ale dało się dostrzec złociste liście na drzewach, gdzieniegdzie już będące w barwie rdzy. Aktualnie świat ma dla mnie głównie trzy kolory: biały, czerwony i czarny, a wszędzie wokół jest chaos. W tym wszystkim siedzę zamyślona starając się nadać własnym myślom jakąś formę. Zebrać je wszystkie dłońmi i uformować niczym glinę, aby nadać im kształt. Kłóci się we mnie wiele rzeczy. Wiara, która od lat kuśtyka, serce kobiety, wolnomyśliciel i marzyciel. To nie jest proste, gdy chcemy zachować się właściwie. Dla niektórych moja postawa osoby, która patrzy na to wszystko jakby z boku jest oznaką tchórzostwa i zachowawczości. 

Docierają do mnie czasem przemyślenia, że co, jeśli aktualna burzliwa sytuacja, uwidaczniająca się poprzez protesty, to prowokacja mająca na celu sprawdzić, ile jesteśmy w stanie zrobić w walce o nasze prawa. To wszystko stale przekłada się na wzrost liczby zachorowań i wzrost przypadków śmiertelnych. Czasem mam przeświadczenie, że już zasiliłam to niezaszczytne grono chorych, ale wszystko przebiega u mnie spokojnie i łagodnie. Innym razem czuję się niezniszczalna, silna na tyle, że zdolna jestem góry przenosić. 

Wracając jednak do meritum. Może jestem tchórzem, bo swój brak obecności na protestach tłumaczę cukrzycą. Może jestem tchórzem, ponieważ nie krzyknęłam głośno "WYPIERDALAĆ" w mediach społecznościowych i na ulicy. Może jestem tchórzem, ponieważ nie wykonałam wielu innych czynności, które obecnie mogłyby określić mnie mianem "odpowiedniej kobiety na odpowiednim miejscu". Aczkolwiek słysząc w pracy dźwięk jednej piosenki od razu wykrzykuję do rytmu: "jebać PiS". Rozmawiam ze znajomymi chcąc poznać ich stanowisko, udzielam się i wypowiadam. Ale gdzieś jest we mnie ten strach o posądzenie o tchórzostwo. Nie dam rady fizycznie przejść takiego marszu. Ani z uwagi na większe wystąpienie obecności wirusa, który krąży gdzieś w tłumie, ani z uwagi na ból w okolicach biodra, który uwidacznia się już podczas 20 minutowej wędrówki. Utykanie to ostatnia rzecz, której bym chciała w trakcie deszczu, chłodu i pierwszego dnia okresu. 

W czym jednak tkwi moje rozdarcie? Też i z wiary. Mam w sobie taki dysonans. Oaza zaszczepiła we mnie pewne wartości, których trzymałam się przez lata. Wg tych zasad uważałam eutanazję za swoiste przyzwolenie na morderstwo. Nawet jeśli dokument byłby podpisany przez konającego z prośbą o ukrócenie męki, to byłoby to dokonanie aktu pozbawienia życia na istocie żyjącej, z którą musiałby żyć medyk wykonujący ów zabieg. Śmieszne dla wielu, dla mnie stanowiło rozsądne wyjaśnienie. Z aborcją miałam podobnie. Bałam się jednakże nie samego aktu spędzenia płodu. Bałam się tego, że kobiety aborcję na życzenie traktowałyby za alternatywę dla prezerwatywy. Aktualna sytuacja pozwoliła mi się nad tym pochylić, zrozumieć, spojrzeć nieco inaczej i mój pogląd się po prostu zmienił. Zrozumiałam. Tak jak gdzieś powyżej wspominałam. W wiele z tego, w co dotąd wierzyłam, czemu ufałam i zawierzałam - gdzieś zostało poddane wielkiej próbie. Może wyjdę mocniejsza w wierze, może dalej będzie się pogłębiać mój agnostycyzm. Może pozwolę sobie porzucić wiarę katolicką i przejść w spokoju sumienia na protestantyzm. 

Dla wielu moje rozterki są być może głupie i dziecinne, ale ja przez bardzo istotny czas swojego życia byłam blisko kościoła. Od prawie 10 lat nie jestem tak blisko, nie chodzę do kościoła, nie należę do jakiejkolwiek wspólnoty, ale w moim sercu wciąż jest to uczucie, jakie towarzyszyło mi wtedy, gdy grałam, gdy ten śpiew religijny mocno przemawiać do mojej duszy. Nawet teraz, gdy piszę te słowa jest we mnie taki przejmujący smutek i tęsknota. Czuję się pusta może właśnie dlatego, że czegoś bardzo istotnego mi brakuje. Może to przez te wątpliwości. Poczucie pustki często przewija się w tym, o czym piszę na blogu, więc to nie jest spowodowane protestami przeciwko aborcji. Ale to jest właśnie to. Człowiek i pewna luka, pewien brak, który czuję, a który idealnie wypełniał się w moim sercem w trakcie oaz i scholi - być może jest tym, co tak rozpaczliwie jest mi potrzebne, aby poczuć się wreszcie kompletną. Spokojną. I szczęśliwą. Nie wiem, ale poczułam wzruszenie podczas pisania. Mimowolnie zaszkliły mi się oczy. 


To wszystko składa się na jedno. Nie umiem jednoznacznie przyjąć odpowiedniej postawy. Może zatem to jest po prostu ja. Odnajdująca się w wielu sytuacjach i wśród różnorodności związanej z mniejszościami seksualnymi, religijnymi i kulturowymi. Wierzę, że to co się teraz dzieje nie będzie trwało wiecznie i uda się znaleźć jakiś konsensus. Złotą perłę mądrości.





"Powietrze moim jest obecność Twoja... święta w sercu mym."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...