Jaśminowa noc...
"Ty przychodzisz jak noc majowa. Biała noc, uśpiona w jaśminie.
I jaśminem pachną twe słowa. I księżycem sen srebrny płynie."
Grudzień w pełni. Od dwóch tygodni trwam w poszukiwaniach pracy i mam nadzieje, że do końca tego roku uda mi się dopiąć wszelkich formalności. Niby mam wolne - bo miesiąc wypowiedzenia = miesiąc zaległego urlopu, ale czuję się taka... niekompletna. W sumie nie powinnam się temu dziwić, bo ostatni raz w takiej sytuacji byłam... Pomyślmy... 3,5 roku temu. Dosłownie. Bez pracy, czująca niepokój, ale też starając się nie wpadać w panikę. Wtedy byłam też podobnie rozdarta. Teraz, pisząc te słowa, dotarło do mnie, że paradoksalnie historia lubi się toczyć kołem. I to też uświadamia mi jedno - to chwilowe. Wszystko się dogra, zespoli, trafi na właściwy tor. Trzeba być po prostu cierpliwym.
Wczoraj wieczorem miałam okazję zobaczyć miejsce, które bardzo sobie cenię - w zupełnie innej scenerii. Nocą wyglądało inaczej, budziło wiele uczuć, niepokojów, ale też... podekscytowania. Tym bardziej, gdy jadąc wiejską drogą wzdłuż pnącego się ku górze pola, można było obserwować trzy sarny: matkę z dwoma młodymi. Moje miasto w nocy oświetlone jak zwykle zapierało dech w piersi. Jeśli istnieje w tej okolicy miejsce ważniejsze dla mnie - ono stanowi ów miejsce. Cieszę się, że mogłaś mi towarzyszyć. Co prawda - nie jest to Rzym, Mediolan czy Kraków - lokalnie mówiąc - ale to tam znajduje się cząstka mojego serca. Sentymentalnie!
Nie jestem w stanie zrozumieć przyciągania. Ani jako zjawiska, o którym uczą w szkole na lekcjach fizyki, ani w życiu codziennym, gdy zdrowy rozsądek odchodzi na bok. Nie jestem w stanie zrozumieć też relacji międzyludzkich. Paradoksalnie jednak czuję taki wewnętrzny spokój, bo mam to poukładane w głowie, przez co jest mi o wiele, wiele lżej. Znaczy inaczej: są momenty, w których wszystko mnie wewnętrznie gryzie i przywołuje różne sytuacje na przestrzeni ostatnich lat. Ale potem to mija. Nie wiem czy nazwałabym to cynizmem, czy tłumaczeniem każdego kroku z korzyścią dla samej siebie. A może to po prostu coś innego, czego jeszcze na razie nie potrafię nazwać i opisać w logiczny sposób. Prawda jest jednak taka, że nie chcę. Nie chcę się zastanawiać nad wszystkim. Po prostu nie. Chcę się móc cieszyć każdym dniem, niezależnie od tego, jaki on będzie. Akceptuję po prostu swoje wybory i kroki. Ot co.
Dziś jadąc samochodem minęłam również dom mojego kolegi. Dom, w którym tyle słów, tyle sytuacji, tyle ludzi się przewinęło. Dom, który zawsze będzie we mnie wywoływał nostalgię... Ale też wkurwienie, bo ileż człowiek czasu zmarnował sprzątając tamtejszy burdel... Tak, jak teraz wszystko odbywa się w moim mieszkaniu - tak póki mieszkałam z rodzicami, wszystko toczyło się w jego domu. Kto wie - może kiedyś, może jeszcze raz...
Kończę. Już późno, a serial się sam nie obejrzy. To był dzień jeżdżenia, załatwiania. Właściwie ostatnie dni w większości takie są. Auto czeka mycie przed świętami, ale odwlekam to do momentu, gdy faktycznie będzie słonecznie i + 4 stopnie.
Dobranoc.
Nie musieć o nic pytać
Komentarze
Prześlij komentarz