Nowy rok...

 "Nie rozdrapuj starych ran, przyjdzie wiosna będzie plan."


Ostatnie dni są dla mnie po prostu trudne. Mam wrażenie, jakby wszystko wymykało mi się z rąk i niezależnie jak dobre mam intencję - popełniam całą masę błędów. Czuję, że pochłania mnie pustka, nad którą nie jestem już w stanie zapanować. Siedzę w łazience i myślę. A łzy same kapią mi na podłogę. Nie jestem w stanie tego powstrzymać do tego stopnia, że nawet jadąc samochodem - to jest silniejsze ode mnie. Nocami, zanim zasnę, modlę się, aby to się już skończyło. Modlę się, aby przestać po prostu istnieć. Odnoszę wrażenie, że cały stres ostatnich miesięcy obudził się wraz z końcem roku i teraz to wszystko się ze mnie wylewa. Czuję się po prostu żałośnie. To nie jest niczyja wina, po prostu nie umiem tego kontrolować tak, jakbym tego chciała.Wiem, że to jest tylko taki etap, bo już miewałam takie chwile. Chociaż może nie aż tak... przytłaczające. 


Gromadzę w sobie słowa. Sytuacje. Czyjeś straty. Rozczarowania. Słowa potrafią ranić mocniej niż nóż. A ja nie umiem się zawsze przed nimi bronić. Mama określiła to kiedyś tak, że jestem dziewczynką do bicia i ona się na to nie godzi. Ja też nie, ale jakoś jest to silniejsze. Nie umiem też umiejętnie przekazywać swoich myśli. Myślałam, że pewne sytuacje są już za mną, ale dopóki oddycham to nadal jest we mnie. Muszę wrócić na terapię, bo jeśli pozwolę temu we mnie wygrać, po prostu się poddam. Wiem, bardzo pozytywny akcent nowego roku, naprawdę majstersztyk zajebistości. Mnie po prostu potrzeba przytulenia. Uderzenia w ramię po kumpelsku i powiedzenia: "To chwilowe, nie martw się. WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE". 

Utrata pracy, sprzedaż samochodu, sytuacja przed utratą pracy w miejscu, które mnie po prostu rozstroiło i niszczyło psychicznie, problemy zdrowotne w mojej rodzinie, utrata bliskich przez osoby, które zawsze będą dla mnie ważne, problemy ze znajomymi, złe samopoczucie fizyczne - wszystko to naraz... Po prostu musi się to we mnie ułożyć. Tak sądzę. Potrzebuję na to czasu, oraz odrobiny wyrozumiałości... Nic więcej. Wystarczy mi po prostu obecność i nic więcej. 


Idę się umyć, przebrać. Jestem po prostu zmęczona. 
A ten blog - cóż. Jest pesymistyczny, bo to jedyne miejsce, gdy mogę się otworzyć z tym, co jest moją słabością. Tutaj mogę po prostu pozwolić sobie na łzy i bycie małym samotnym wilkiem. 

W słuchawkach: Kwiat Jabłoni - Miasto Słońca.





"Chodź, pokaże Ci kolor mego szczęścia
dziś, palącym słońcem Śródmieścia. 
Zbudujemy piramidę z marzeń.
Otwórz oczy na świat, zwiedzimy go Razem..."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...