Czy to ostatni moment...

"Pamiętaj, że wszystko można zacząć od nowa. Jutro jest zawsze świeże i wolne od błędów."


Dziś mój pierwszy dzień wolny, po kilkudniowym maratonie w pracy na pierwszej zmianie. Relacje z moją kierowniczką zawsze przyprawiają mnie o palpitację serca i spadek cukru, ale w tym wszystkim staram się nie dać sprowokować do wybuchu. Jest we mnie taka potrzeba, aby w momencie kryzysu walnąć jej na biurko wypowiedzenie i mieć wszystko gdzieś, ale właśnie postawiono mnie w puncie, gdy nie wiem, czy wszystkiego nie będę musiała rozpoczynać od nowa. 


Kilka dni temu stało się to, czego obawiałam się już od dawna. Zdaję sobie sprawę, że owa osoba uprzedzała mnie od samego początku, że nosi się z takim zamiarem, ale gdy ostatecznie dostałam takiego maila - ścięło mnie z nóg. Zaczęłam się śmiać i mówić "kurwa, nosz ja pierdolę". Właściciel mieszkania podjął decyzję o jego sprzedaży. Sprawa jest na tyle poważna, że na dniach ma wpaść w celu zrobienia zdjęć do ogłoszenia. Nie jestem zła na niego, bo wiem, że znalazł się w patowej sytuacji, w której ta decyzja też nie jest dla niego najłatwiejsza. Jest mi miło, bo widzę, że chciałby, aby późniejszy właściciel też wyjmował mi to mieszkanie. Oczywiście, jest to marzenie ściętej głowy, bo większość ludzi kupuje mieszkania, aby w nich mieszkać. Nieliczni kupują je za niewielkie pieniądze, aby odremontować tanim kosztem i dalej wynajmować. Podejrzewam, że tak właśnie było z tym mieszkaniem. Że było na tyle zadłużone, że zlicytowali je za jakąś kwotę. Zatem od kilku dni szukam nowego lokum, licząc na to, że będę się w nim dobrze czuła tak jak tutaj. To mieszkanie jest miejscem wielu przemian, wielu wspomnień, walki ze swoimi słabościami, ale też i domem, który zawsze chciałam widzieć w formie, jakiej jest aktualnie. Cisza i spokój to zdecydowanie atut tego miejsca. Atmosfera wśród czterech ścian - także. Większość, o ile nie wszyscy moi znajomi czuli się tutaj dobrze, ale pamiętam, że tak samo czuli się u moich rodziców w moim pokoju, gdzie nieraz toczyliśmy zażarte dyskusje przy świetle nocnej lampki. 


Są takie momenty, gdy to wszystko mnie przygniata do ziemi. Na nowo uczę się mówić o swoich uczuciach, przemyśleniach, staram się nie ukrywać wszystkiego za jakąś maską tego, co wypada. Uczę się tego za sprawą znajomości, którą zawarłam 2 miesiące temu i która każdego dnia zmusza mnie do tego, abym nie ukrywała swojego bólu, rozczarowania i złości. Przez te 4 lata, gdy nie jestem już w związku, który wiele mi dał i nauczył, popełniam cały czas te same błędy starając się być kimś lepszym. Sęk w tym, że jestem pełna wad, jak każdy z nas i chcąc być tą ułożoną, pomocną, pełną czułości i zrozumienia, odbieram samej sobie to wszystko. Dlaczego? Ponieważ chcąc na siłę być miłą daję się ranić. Chcąc na siłę być wyrozumiałą - tłumaczę kretyńskie zachowania osób, które są mi bliskie, a które mnie ranią. To wszystko pcha mnie w poczet masek, których się w istocie tak bardzo brzydzę. Może więc teraz nauczę się na powrót być tą silną sobą? Może zmiana otoczenia sprawi, że rozpocznę wszystko od nowa. Może nawet rozejrzę się za inną pracą, która nie będzie doprowadzać mnie do tak częstych spadków cukru... Czas pokaże jak to będzie, jestem pełna strachu, ale i nadziei, że będzie po prostu dobrze, lepiej, spokojniej... 


Aktualnie - kończę. W słuchawkach cisza. 

Pozdrawiam ciepło!







"Kiedy Bóg zamyka drzwi, otwiera okno."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...