"Wiosna jest po to, aby się zakochać, jesień - aby pielęgnować miłość."
Byłam przekonana, że gdy zakończył się mój związek w lutym, to długo nie poznam nikogo wartościowego. Początkowe pretensje do samej siebie przerodziły się ostatecznie w złość. Cholerną złość, że tak naprawdę straciłam rok upierając się, że ten związek kiedykolwiek będzie miał sens. Moja przyjaciółka przytacza mi moje własne słowa, że przecież nie po to weszłam w związek, to aby on się za chwilę rozpadał. Ale życie pokazało mi dwukrotnie w tej jednej sprawie, że do tanga trzeba dwojga. Jedna osoba nie pociągnie całej relacji, bo to nigdy nie będzie miało racji bytu. Potrzebowałam czasu, aby to zrozumieć. Fakt, w trakcie jego trwania zrobiłam rzeczy, które były zaprzeczeniem moich żelaznych zasad, ale ani trochę tego nie żałuję. Owszem, bałam się wyrzutów sumienia i te gdzieś się prześlizgiwały przez moje zamyślenie, ale ostatecznie uważam, że to dowodzi jednego: gdy coś jest kompletne - nigdy takie sytuacje nie mają miejsca. Tutaj nigdy nie było kompletności. Teraz, po dwóch miesiącach widzę to jeszcze wyraźniej. Tym bardziej, gdy każdy dzień rozpoczynam i kończę w towarzystwie tej samej osoby. I każdego dnia dociera do mnie, że zależy mi coraz mocniej, chociaż żadna z nas nie brała tego pod uwagę mówiąc, że przecież jestem świeżo po rozstaniu, a ona że nie jest w ogóle na to gotowa - życie lubi pisać jednak swoje ciekawe scenariusze.
Początkowo informacja o moim covidzie podziałała jako zapalnik do wielu sprzeczek, bo jak mogłam być na tyle głupia, że świadomie naraziłam się na zagrożenie. Fakt, covid rozhulał cały mój cukier i do tej pory się z tego zbieram... Ucisk w klatce piersiowej nadal jest odczuwalny. No i stany lękowe, których nigdy nie miałam w takim natężeniu czasowym... Do tego wczoraj pierwszy raz stała się rzecz, o której pojęcia nigdy nie miałam. Grałam na gitarze. Przez całą izolację wielokrotnie grałam na gitarze, więc to nie jest jakiś duży przestój. Ale fakt, tym razem grałam coś zupełnie innego, co zmusiło moje opuszki lewej dłoni na ciągłe najeżdżanie na metalowe oddzielenie progów. Efekt - po 30 minutach grania zrobiły mi się dwa duże bąble na opuszkach. Wystraszyłam się, bo nigdy nie słyszałam, aby ktoś miał coś takiego. Nawet rozmawiałam z dwojgiem znajomych, którzy na co dzień dużo grają i dla nich też to było dziwne. Efekt? Moje serce ze standardowych 80 uderzeń wzrosło do 120. Jeszcze po dziwnym balkonowym epizodzie mam wrażenie nie raz i nie dwa, że ktoś mi chodzi po balkonie, co jeszcze bardziej napędza moje przerażenie. Słyszałam jednak, że po covidzie takie napady lękowe są normalne. Tym bardziej, gdy marzec przyniósł informacje o trzech osobach nieżyjących.
Nie mogłam uczestniczyć w pogrzebie mojej cioci. Spodziewałam się, że to nastąpi, gdy jej stan zdrowia nie poprawiał się, ale jednak wiadomość zwaliła nas wszystkich z nóg. Pogrzeb zbiegł się z moim powrotem do pracy na II zmianę. Nie było więc mowy, abym świeżo po chorobie była obecna tego dnia. Gdy więc odwiedziłam jej grób dwa dni później - nie to, żebyśmy jakoś mocno byli zżyci jako rodzina - może dawniej, gdy byłam dzieckiem... - w każdym razie nie byłam w stanie uspokoić łez i tego, jak mocno mnie ten widok rozstroił. Mam wrażenie, że z wiekiem wiele moich emocji jakby się uwidacznia... Albo to ja pozwalam sobie na większą słabość...
W każdy razie wciąż jest we mnie ta potrzeba ukrywania emocji. Nie przyznawania się do tego, że ktoś przegiął pałę. Że ktoś mnie zranił. Nie potrafię się kłócić z osobami, z którymi jestem w jakimś stopniu emocjonalnie związana. Nie potrafię prosić o pomoc. Gdy miałam stłuczkę mogłam zadzwonić po kogoś, kto mieszka w moim mieście, ale szybka kalkulacja, ocena sytuacji sprawiły, że tego nie zrobiłam. Ostatecznie to i tak się obróciło przeciwko mnie. Gdy straciłam pracę nawet swojej aktualnej partnerce od razu o tym nie powiedziałam. Moja mama dowiedziała się o tym ponad 3 tygodnie później... Widzę jednak, że takie zagrywki są rodzinne... Więc nie da się ukryć, że jestem dzieckiem swoich rodziców.
Przede mną mnóstwo wizyt u lekarzy. Od diabetologa, przez okulistę, kardiologa, neurologa, po endokrynologa. Wstępne prześwietlenie płuc nic nie wykazało, ale jak się okazało - owe prześwietlenie powinno się zrobić dopiero po 2 miesiącach od końca izolacji. Także czeka mnie powtórka.
Jeden problem, jaki mam z głowy to to, że dostałam umowę w pracę na rok. Martwiłam się tym przez całe 3 tygodnie izolacji marcowej. Początki po powrocie do pracy - masakryczne. Mój cukier odwalał mi niesamowicie, co strasznie rzucało mi się na oczy - widziałam nieostro, miałam wrażenie, że w górnej części wzroku mam pewne przysłonięcie... Do tego szybko się męczyłam. Z każdym dniem było jednak nieco lepiej. W piątek jedynie zrobiłam błąd cały czas biegając w firmowej polówce - nawet wychodząc na dwór, gdzie temperatura oscylowała w okolicach 4 stopni. Ruch był ogromny i nie było czasu nawet na napicie się wody z sokiem.
Pamiętam, jak w trakcie izolacji po 22:00 wyszłam przepalić samochód. Wyrzuciłam śmieci i zrobiłam rundkę po okolicy. Gdy wróciłam do domu po 10-15 minutach mój czarny kot przyglądał mi się tak zachwycony, jakby mówił: "Ojeeej... tak się bałam, a jednak wróciłaś!". Koty moich rodziców, gdy po miesiącu wczoraj odwiedziłam swoją familię też cały czas kręciły się obok domagając uwagi i głaskania. Ich koty są bardzo za moim tatą, a gdy nocowałam tam w Walentynki, aby następnego dnia pojechać stamtąd do pracy - spały ze mną. Także tak...
Nie jestem w stanie określić co może przynieść przyszłość, ale jestem na nią otwarta. Może tym razem moje wybory będą bardziej trafione. Może tym razem się nie przejadę tak sromotnie, jak do tej pory to miało miejsce. Może wreszcie obudzę w sobie tą samą siebie, która nie boi się mówić co myśli i otwarcie wyraża swoje negatywne emocje. Jestem na to gotowa i mam nadzieje, że tym razem się to po prostu uda. W końcu czy może być lepsza pora roku na nowe uczucie, jak wiosna?
* * *
W słuchawkach youtubowa playlista z różnorodną muzyką.
Niedługo czeka mnie obiad u rodziców z całą familią, której w sumie od dawna nie miałam okazji zobaczyć w pełnym składzie. Mam tylko nadzieje nie doczekać się powtórki covidowej, bo tym razem może to nie upłynąć aż tak radośnie i łagodnie.
Uważajcie na siebie.
"Ciągle tak naprawdę nie znam miłości."
Komentarze
Prześlij komentarz