4 lata...
* * *
Przeglądając wspomnienia na Facebooku zobaczyłam post, który wstawiłam 4 lata temu i który miał stać swoistym przekleństwem na kolejne lata. Wtedy nie przeczuwałam, że ta nocna cisza, to taka cisza przed wybuchem burzy... Nauczyłam się tańczyć w deszczu, zamiast czekać, aż to wszystko we mnie przeminie, uciszy się... Burza trwa cały czas, cichnąc chwilami, a ja wesoło pokazuję, że jestem w stanie się w tym odnaleźć. Prawda jest taka, że nie potrafię. I przede mną bardzo długa droga, abym potrafiła. Czuję, jak zaczynam się wewnętrznie trząść, chociaż uparcie wmawiam sobie, że to wynika z zimna w mieszkaniu i głośnych dźwięków piosenki "Belle" w wykonaniu Studia Accantus.
Odczarowałam sobie te dwa dni i nigdy nie przestanę być wdzięczna, że do tego doszło. Dwa lata temu doszło do naszego pierwszego spotkania, chociaż do ostatniej chwili nie wierzyłam, że tak się stanie. Wyglądałam jak ostatnie gówno, wyszłam - tak jak stałam. Totalnie nieogarnięta. I jednak wtedy właśnie spędziłaś ze mną popołudnie. Dzięki temu ten dzień należy do Ciebie. A ja nigdy nie zapomnę, jak się mogłam o Ciebie oprzeć i poczuć Twoje ciepło.
Wczorajszego dnia odbyła się na nowym mieszkaniu parapetówka. Znajomi w sporym składzie rozsieli się wygodnie i mogliśmy naprawdę cieszyć się sobą. Ostatnia taka sposobność była w marcu, zanim wszyscy niemalże wsiedliśmy do uroczego pociągu Covidówka. Wczoraj też odwaliliśmy mikro pociąg z kuchni do przedpokoju, ale pamiętając jak skończyła się ostatnia przejażdżka - nie chcieliśmy kusić losu. Tego potrzebowałam. Towarzystwa ludzi, którzy są dla mnie bardzo ważni i którzy dziś w pełni powiedzieli: "Bez ciebie ta grupa nie istnieje. Jesteś trzonem tej grupy. Osobą, która ją scala.". Co więcej moja przyjaciółka popłynęła totalnie i stwierdziła, że gdybym umarła to pewnie sposobnością do spotkania byłaby rocznica mojej śmierci, podczas której towarzyszyłoby moje wypasione zdjęcie xD. Czasem serio nie wiem czy śmiać się czy płakać...
Tym bardziej, gdy moja lekarka jakiś czas temu stwierdziła: "Proszę się nie przejmować! Ludzie z cukrzycą nawet dożywają 50-tki". Pocieszające. Serio. Takie mocne 2 na 10.
Ale, ale! To były naprawdę miłe dwa dni. W sensie miły weekend. W sobotę z Warszawy przyjechała moja koleżanka. Drugi raz w ciągu tygodnia, co ją samą mocno zaskoczyło, pomimo iż sama wyszła z propozycją spędzenia razem soboty. I chociaż do połowy tygodnia nie sądziłam, że w jakimś stopniu mnie polubiła - tak okazało się, że jednak się to dokonało. No i wybijała mi z głowy półtora tygodnia temu jedną myśl - a mianowicie, aby było jej na koniec spotkania smutno wyjeżdżać - tak dziś przyznała, że w sobotę było jej bardzo smutno. Uroczo.
Jednakże mam ochotę w ogóle pozwolić sobie na takie częste wypady gdzieś albo odwiedziny w moim mieście różnych moich znajomych - nowych i starych. Przede mną długa droga, aby się poukładać, stać się dzięki temu wartościowym partnerem. Aby dokonać właściwego wyboru, a nie kierować się chwilową sympatią i tym, że trafia się pierwsza lepsza osoba nami zainteresowana.
Kończę.
W słuchawkach - jak wyżej - "Belle - Notre Dame de Paris w wykonaniu Studia Accantus, wersja polska.
Dobranoc i raz jeszcze dziękuję za 29, 30 i 31 maja.
Komentarze
Prześlij komentarz