Moja mama...

 * * * 


Nie wiem od czego zacząć. W głowie miałam ułożonych kilka pierwszych zdań, a ostatecznie zaczęłam od "nie wiem od czego zacząć". Każdy tydzień przynosi nowe wydarzenia, przeżycia, tworzy nowe wspomnienia. Będąc na ostatniej terapii sesja pobiegła w kierunku mojej mamy. W sumie nie jest to dziwne biorąc pod uwagę to, że moja mama jest chora i w przypadku takiej jednostki chorobowej prędzej czy później obciążona jest cała rodzina. Zatem jej temat na terapii był czymś oczywistym. Wzbraniam się ciągle przed rozklejeniem się, tym bardziej, gdy zawsze mam w zanadrzu pojechanie do pracy na II zmianę. Bycie rozbitym w pracy nie byłoby wskazane. Gorzej, że ja coraz częściej blokuję się przed tymi emocjami nawet będąc samą w domu, gdy nikt i nic nie przeszkodziłoby mi w tej chwili intymności. Dlaczego zatem? 

Aby to zrozumieć musiałabym się cofnąć cztery lata wstecz, gdy moja partnerka zdecydowała się odejść do innej kobiety. Wielu pewnie miałoby żałobę po kilkuletnim związku, płakałoby, snuło się po kątach, a ja od razu znalazłam sobie nowy obiekt zainteresowania. Niektórzy w chwilach kryzysu odnajdują nowe hobby, aby nie myśleć. Jeszcze inni - uciekają w pracę. Ja uciekam najwidoczniej w relacje, nowe znajomości, starych znajomych, w rodzinę. Tak, wtedy właśnie jeszcze bardziej szukam kontaktu z moją mamą. Ostatnio, gdy tak o tym myślałam i pozwoliłam sobie na czarny scenariusz w związku z jej chorobą, w mojej głowie pojawiło się pytanie: do kogo wtedy zadzwonię? 

Moja więź z mamą to złożony temat. Do tej pory myślałam, że to moja była partnerka i mój tata są głównym tematem mojej terapii, i co za tym idzie - uczucia i emocje z nimi związane. Nie sądziłam, że tak naprawdę w dużej mierze chodzi jednak o moją mamę i więź, jaką od dziecka z nią miałam. To temat, którego z nikim nigdy nie poruszałam. Każdy wiedział, że mama jest dla mnie ważna, każdy z moich znajomych zawsze ją pozdrawiał albo pytał "Co tam u twojej mamy?". Moja mama była obecna w naszym dzieciństwie i dorastaniu. Była dla nas ojcem i matką, gdy mój tata wyjeżdżał w delegacje. Takim moim zawsze pierwotnym lękiem, gdy byłam dzieckiem, było to, że moja mama umrze. Często to było irracjonalne, nie zrozumiałe dla mnie i dla moich dziadków. Potrafiła mi się nagle taka myśl pojawić w głowie i wpadałam w panikę. W sumie przez te wszystkie lata totalnie o tym zapomniałam. Jeśli już gdzieś to było wspominane to w formie rodzinnej anegdoty, ale gdy tak teraz - mając 31 lat - o tym myślę, to sądzę, że w jakimś stopniu to mnie określiło. 

Teraz, gdy ta wiadomość spadła na nas - ja jeszcze nie dopuszczam tego do świadomości. To jest wciąż poza mną. Czasem czuję się przywieszona, jakby nie dająca z siebie 100%. 

Wiele rzeczy w moim życiu jest takich... niepełnych. W dużym stopniu jestem gdzieś zagubiona w swojej przeszłości, nie pozwalająca sobie w pełni odpuścić pewnych spraw i czekająca - Bóg wie na co. Ostatnia terapia była na tyle emocjonująca, że moja terapeutka wręcz zaczęła mi wiercić dziurę w brzuchu widząc, jak walczę z niektórymi słowami i wydarzeniami. Na koniec powiedziała, że ona to wszystko widzi - te emocje, uczucia - nawet jeśli nie chcę ich wypuścić na zewnątrz. Nawet jeśli nie mówię wszystkiego. Kiedyś miałam taką sytuację w liceum, nie pamiętam co było tematem tej rozmowy na korytarzu z moją polonistką, ale spięłyśmy się dość i ona mówi, że widzi, że mam łzy w oczach. A ja twardo nie pozwalałam sobie na to. 


Nie umiem radzić sobie z krytyką. Z komplementami też nie. Ciągle czuję się po prostu gorsza. Kiepska we wszystkim co robię. Krytyka może być budująca, owszem. Zwrócenie uwagi - także. Sęk w tym, że osoby, które się tego podejmują nie zdają sobie sprawy, jaką potem sama na sobie wywieram presję. Presja... to jest coś, co mnie wprost zabija, całą radość z życia, porusza we mnie tylko to, że coraz bardziej chcę zniknąć, aby przestać próbować spełniać czyjeś oczekiwania. W pracy - na bycie jeszcze lepszą, szybszą i dokładniejszą, bo przecież inni też siedzą na kasie i więcej ogarniają, w relacjach - aby być dobrą partnerką, okazywać uczucia, emocje, spełnienie, jednocześnie nie wywierając nacisku i nie osaczając bez krztyny zazdrości, przy rodzicach - którzy mają swoją wizję na moje życie, wśród znajomych - gdy staję na rzęsach, aby każdemu poświęcić czas. 



Nie mam siły. Po prostu. Chciałabym wreszcie odpuścić. Nie czuć tej ciągłej presji... 

Dobranoc. 






"Jestem niezdecydowany. 
Nie wiem czy bardziej chcę Cię zobaczyć,
czy przestać Cię kochać."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...