Zapamiętana...

 * * * 


Od kilku dni nosiłam się z zamiarem, aby coś tutaj napisać. Ostatni czas był intensywnym zbiorem spotkań, różnych przemyśleń, jak również powracających planów, które gdzieś się we mnie kiełkują starając się nabrać kształtów. Nawet teraz nie jestem w stanie się w pełni skupić, ponieważ łapię się na tym, że odlatuję myślami gdzieś daleko. Pamiętam, że wiele lat temu podejmowałam się prób stworzenia czegoś, co miałoby odpowiednią formę, co przyniosłoby mi wewnętrzny spokój, że ów plan - zrealizowałam. Ale mam dość słomiany zapał i po kilku stronach porzucałam pomysł w zamyśle mówiąc sobie, że do tego wrócę. W myślach tworzę więc, w istocie nawet się tego nie podejmując. 


Czytając książkę Reginy Brett mam wrażenie, jakby ktoś krzyczał mi za uchem - wymachując pomponami - "Do boju!", a w realnym świecie mam wrażenie, że nieustannie pozwalam sobie podcinać skrzydła. I to nawet nie komuś - a sobie samej na to pozwalam. Gdy patrząc na swoje ręce, na swoje ciało, widzę pojawiające się białe plamki mam wrażenie, że jest to taki manifest organizmu - coś się dzieje. Ale jak w przypadku pierwszego akapitu - mam słomiany zapał, aby się temu przyjrzeć, zrobić coś. 


Ech... Zamysł napisania tego wpisu był kompletnie inny.
Przede mną poniedziałkowa terapia i czuję, jak mnie to troszkę zaczyna przytłaczać. Pozwoliłam sobie na uchylenie drzwi, które do tej pory były zatrzaśnięte na tysiąc pomniejszych zamków. Początkowo byłam przekonana, że to moja była partnerka jest podstawą do przyjrzenia się własnym emocjom, ale z czasem dostrzegam, że problem jest bardziej złożony. Muszę napisać list. Hmm... listy? Jeszcze zanim powiedziałam o tym na głos podczas terapii chodził za mną taki pomysł, ale gdy brałam pod uwagę adresatów swoich słów wszelkie moce twórcze mnie opuszczały. Dziś czytając w pracy na przerwie książkę wspomnianej wcześniej Reginy padły słowa, że czasem warto napisać własną mowę pogrzebową. Właśnie. Jak chcielibyśmy być zapamiętani? I tak siedziałam jedząc croissanta i pijąc kawę - myśląc. Jak chciałabym być zapamiętana? Czy poprzez słowa? Muzykę? Wspomnienie ciepłych dłoni? Zielone spojrzenie? Zranienie? Wspólny wyjazd? 

Jakbym chciała...


Podczas dzisiejszej rozmowy telefonicznej - chociaż na co dzień staram się żyć udając, że tego nie widzę - dotarło do mnie, jaki regres dokonał się w tym roku w moim życiu. I chociaż wiem, że to chwilowe, bo taka masakra nie może trwać wiecznie czuję, jak zaciska się to na mnie, niczym imadło. Na myśl o przyszłotygodniowym przyjeździe koleżanki czuję wewnętrzny sprzeciw. Co ja komu próbuję udowodnić? Niby traktuję to jako motywację do pójścia do kina, ale na samą myśl, aż jest mi słabo. Tak samo mam, gdy myślę o poznawaniu nowych ludzi. Z jednej strony - fajnie, jestem w swoim żywiole, z drugiej - no, kurwa, nie. Z bliskością mam dokładnie tak samo. 

Patrzę teraz na moje trzy śpiące koty i mam wrażenie, że nie chcę niczego więcej. I to wszystko chwilę później przepłacam mikroskopijnym atakiem wewnętrznej niemocy i paniki. 


Nie wiem, naprawdę. 
Kompletnie. 
Nic. 


W słuchawkach: Poets of the Fall "Sleep".






`...So sleep, Sugar...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...