Życie...
* * *
W sumie chciałam już wczoraj coś tutaj napisać, ale jakoś tak... nie miałam do tego głowy. Gdy już ostatecznie wróciłam do domu snułam się ociężale po mieszkaniu, obejrzałam drugą połowę meczu półfinałowego i niczym osoba bez celu - ułożyłam się na łóżku w ciemnościach - rozmyślając i modląc się. Pomimo całego mojego pogubienia teologicznego, modlitwa stanowi moje rytualne zakończenie dnia, podsumowanie go i wyciszenie.
Wczorajszego dnia był taki moment, w którym pomyślałam, że to może być ten czas, gdy zacznie się wszystko wyciszać i stabilizować. I wtedy wystarczyła rozmowa z moją mamą, aby wszystko wzięło w łeb. Początkowo zadział we mnie tryb pragmatycznego i praktycznego podejścia do tematu. Zachowawczość. Ale potem musiałam pogadać z moimi braćmi i coś we mnie pękło. Trwało to jakąś dłuższą chwilę, bo wiedziałam, że niedługo muszę jechać do mojej mamy i muszę być silna, aby jeszcze jej nie załamywać. Pomogła w tym spotkaniu wizyta u mojej cioci i pies jej syna, który zachwycił moją mamę. Później byłyśmy na wieczornej wycieczce w ruinach zamku, ot tak. I potem odwiozłam ją do domu.
Czy był tylko nadzieją na dobre i złe?"
Komentarze
Prześlij komentarz