Życie...

 * * * 


W sumie chciałam już wczoraj coś tutaj napisać, ale jakoś tak... nie miałam do tego głowy. Gdy już ostatecznie wróciłam do domu snułam się ociężale po mieszkaniu, obejrzałam drugą połowę meczu półfinałowego i niczym osoba bez celu - ułożyłam się na łóżku w ciemnościach - rozmyślając i modląc się. Pomimo całego mojego pogubienia teologicznego, modlitwa stanowi moje rytualne zakończenie dnia, podsumowanie go i wyciszenie. 

Wczorajszego dnia był taki moment, w którym pomyślałam, że to może być ten czas, gdy zacznie się wszystko wyciszać i stabilizować. I wtedy wystarczyła rozmowa z moją mamą, aby wszystko wzięło w łeb. Początkowo zadział we mnie tryb pragmatycznego i praktycznego podejścia do tematu. Zachowawczość. Ale potem musiałam pogadać z moimi braćmi i coś we mnie pękło. Trwało to jakąś dłuższą chwilę, bo wiedziałam, że niedługo muszę jechać do mojej mamy i muszę być silna, aby jeszcze jej nie załamywać. Pomogła w tym spotkaniu wizyta u mojej cioci i pies jej syna, który zachwycił moją mamę. Później byłyśmy na wieczornej wycieczce w ruinach zamku, ot tak. I potem odwiozłam ją do domu. 


Gdy słyszymy słowo "rak", w naszej głowie od razu pojawia się inne sformułowanie: "Wyrok" albo bardziej dosadne "śmierć". Staram się nie myśleć, że to koniec, tak samo, jak nie myślałam w takich kategoriach, gdy spadła mi na głowę moja cukrzyca. Cukrzyca jest chorobą, której częste powikłania prowadzą do śmierci. Ja wzięłam się za siebie, w poniedziałek idę do dietetyczki, aby rozpocząć naukę wszystkich wymienników i wyliczania tego. Będę się temu przyglądać, wprowadzać to w życie. Zobaczymy. 
A mamę muszę wspierać. Sama także muszę zrobić sobie niezbędne badania, chociaż przy takim natężeniu chorób... No nic, wezmę to na klatę 



Kończę. Jestem zmęczona.
Brak słuchawek.





"Jaki był ten dzień, czy coś zmienił czy nie? 
Czy był tylko nadzieją na dobre i złe?"

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...