Halloween time...
"Maski się zmieniają, ale twarze pod maskami pozostaję te same."
Korzystając z tego, że mam chwilę przed snem uznałam, że czas wygrzebać - choćby częściowo - jakieś ozdoby halloweenowe, skoro weekend zapowiada się mocno pod jego znakiem. Święto, na które wyczekiwałam od kilku miesięcy, a na które mnóstwo ludzi reaguje w sposób mocno dwojaki. W komentarzach można spotkać uwagi, że to nie jest polskie święto (proszę mi wskazać, które ze świąt obchodzonych w Polsce jest typowo polskim świętem bez zapożyczeń z innych wyznań/krajów). Gdy pochwaliłam w sklepie kobietę, która swojej córce kupiła sporą wyprawkę usłyszałam, że dziecko nie świętuje, dziecko się PO PROSTU BAWI. Jeszcze innym komentarzem, którzy szczerze wprawił mnie w osłupienie były słowa, że to święto czcicieli szatana. Dawniej o tym, że ktoś jest idiotą wiedzieli tylko najbliżsi. Odkąd wszystko stało się powszechne, sklepy bardziej dostępne, a internet stanął otworem dla wielu treści - o byciu idiotą wie większa społeczność.
Nadszedł ten wyczekiwany weekend. Kostek Alfred wisi przy żyrandolu, dawniej zdobiąc pokój mojej byłej ukochanej w jej rodzinnym domu. Światełka w czaszki przywieszone przy szklanej witrynie rozjaśniają ciemność pokoju. Świeczniki w postaci porcelanowej dyni i czarnego kota w kapeluszu czekają, aby zamieszczone w środku świeczki rozjaśnił ogień. Pudełko w postaci trumny przyjęło sporą porcję łakoci, które w wigilię Wszystkich Świętych będą pałaszowane z apetytem.
W pracy spodziewałam się nieco większej rzeszy klientów, chociaż tych nie brakowało. Kręcili się cały czas, ale dawne napięcie mi gdzieś minęło i z wieloma udało mi się zażartować, pomóc przy spakowaniu zakupów, zamienić kilka słów. Pierwsza tura odwiedzin na cmentarzach została przeze mnie zaliczona, resztę pewnie uczynię już na spokojnie w połowie listopada.
Przez to spędzanie takiej ilości czasu w samotności, bez drugiego człowieka, mam wrażenie, że robię się bardziej dzika. Bardziej zamknięta w sobie. Rozmawiałam z moją terapeutką na temat tego, jak często wracam do tego co było i ona po raz kolejny mnie uspokoiła. To, że wspominam miniony niegdyś związek i miłość, która była dla mnie taka ważna - to nic złego. Paradoksalnie, pomimo sprawionego bólu, wycisza mnie to i pozwala odzyskać równowagę nad życiem. Świadomość, że kiedyś kochałam i ktoś kochał mnie, że żyłam w spokojnym, stabilnym związku sprawia, że odnajduję w swoim sercu nieco ukojenia. To tak jak z myślami o samobójstwie. Gdy czuję, jak ogarnia mnie panika, świadomość możliwości zakończenia życia pozwala mi odzyskać kontrolę nad sytuacją, swoimi emocjami i uspokoić zszargane nerwy. Terapeutka uważa, że dobrze, że działa to na mnie w taki sposób. I odnajduje między tymi dwoma kwestiami pewną analogię. Chyba każdy z nas potrzebuje takiej myśli, która odpędzi smutki, załamanie, zwątpienie i strach.
Moje myśli... z jednej strony przysuwają mi różne wyobrażenia tego, jak mogłoby wyglądać wpadnięcie na siebie, a z drugiej - podsyłają obraz kogoś innego, co napełnia mnie jeszcze większym bólem. Generalnie nie rozumiem, dlaczego teraz nie jestem w stanie nikogo do siebie dopuścić.
Powoli kończę. Za kilka godzin pobudka, bo czekać mnie będzie pojechanie po przyjaciółkę, z którą spędzę najbliższe trzy dni. Czeka nas zapewne bardzo dużo trudnych rozmów, jeszcze więcej śmiechu, po prostu - wspólny czas.
W głośnikach: Miley Cyrus - Midnight Sky i tysiąc wspomnień pierwszej połowy roku...
Spokojnej nocy.
Komentarze
Prześlij komentarz