Dziwny jest ten świat...
Nigdy nie byłam osobą, która uważała Jana Pawła II za autorytet. Kiedyś nawet wywołało to dyskusje pomiędzy mną a księdzem w liceum, którego te słowa strasznie ugodziły. No bo jak to? W katolickim kraju, w Polsce, w ojczyźnie najlepszego i najświętszego ze świętych - nie uważać go za autorytet? A jednak. Wiele jest takich tematów, w których mocno stoją w sprzeciwie wobec zdania innych. Ale przytoczony na początku cytat jest mi bliski, bo w istocie uważam, że miłość jest tym, co wypełnia człowieka i pozwala odpędzić chłód samotności.
Można kultywować ideę singielstwa jako czegoś niesamowitego. Można poematy pisać o tym, jakże fantastycznie jest nie musieć się tłumaczyć z każdego swojego kroku, jeść bez konieczności dzielenia się tym jedzeniem z kimś innym, czy kupować tylko jeden bilet do kina zamiast dwóch. Ale co jak co - własną ręką się nie obejmiemy. Nie damy sobie tego ciepła i poczucia bezpieczeństwa.
Siedząc i myśląc dziś nad różnymi zagadnieniami i porządkując sobie w głowie tematy, które chciałabym poruszyć na poniedziałkowej sesji z terapeutką uznałam, że najlepiej będzie mi to sobie poukładać podczas pisania na blogu. Chciałabym powiedzieć, że dziś miałam typowo leniwy dzień, który przechodziłam w piżamie, z kubkiem kakao i piankami moczącymi się w czekoladowym napoju. Ale no to totalnie nie moja bajka. Zamiast tego posprzątałam całe mieszkanie, wzięłam prysznic, zadbałam o siebie i w ładnym stroju pojechałam na zakupy. Zrobiłam później obiad i przez cały dzień słuchałam muzyki, czytałam i oglądałam serial. W głowie miałam tysiące myśli...
Sytuacja polityczna w Polsce mnie przeraża. Nigdy nie byłam jakaś wielką fanką dzieci, ich rodzenia, itd. ale gdy dzieje się tak źle, jak się dzieje... to zastanawiam się, co w tej sytuacji poszło nie tak. Jak to możliwe, że w cywilizowanym kraju, w środku Europy, jest nam obecnie bliżej do Salwadoru, niż do Francji czy Wielkiej Brytanii. Jak to możliwe, że kobiety coraz mniej mogą o sobie samostanowić? Czuję rosnącą z tego tytułu frustrację.
Gdy kilka dni temu zaczęłam oglądać serial hiszpański z przełomu lat 2017-2020 na Netflixie byłam zdumiona jak blisko nam do Hiszpanii z okresu lat 20-tych XX wieku... Tam kobieta była tłem, nie mogła o sobie decydować, nawet będąc ofiarą przemocy domowej była na przegranej pozycji w walce o dziecko. Do tego mogłam zobaczyć też elementy terapii konwersyjnej na osobach LGBT, co jeszcze mocniej odcisnęło się na tym, jak odbieram ten serial. Słuchając tego języka coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że chciałabym wyjechać do Barcelony albo Madrytu i oderwać się od tego miejsca, którym żyję i w którym tak naprawdę pogłębia się moje poczucie samotności.
Samotność... Popsułam się nie dopuszczając do siebie możliwości. Może z czasem będę bardziej skłonna do zmian. Może przyszłość przyniesie odpowiedzi. Póki co czeka mnie całe mnóstwo wizyt u lekarzy, badań, rozważań co dalej.
Póki co - polecam utwór B. Miles - Salt, który jest openingiem do serialu "Telefonistki" - który absolutnie mnie oczarował.
Albo do końca wszystkich pór roku, jakie jeszcze mi pozostały."
Komentarze
Prześlij komentarz