Styczniowe przemyślenie...

* * * 


Robiąc kilka kroków wstecz i spoglądając na samą siebie, a raczej starając się patrzeć na siebie innymi oczami zastanawiam się, dlaczego czasem kiepsko coś rozgrywam. Widzę swoje marudzenie, podcinanie skrzydeł i częsty brak wiary podsycony wszędobylskim sceptycyzmem. Często wobec siebie stosuję mocną autoironię, nieraz krzywdzącą i nieprawdziwą - sama w sumie nie wiem, dlaczego sięgam po ten środek wyrazu. Im dłużej przyglądam się otaczającym mnie ludziom, w szczególności kobietom, zastanawiam się, dlaczego tak trudno mi dopuścić którąś do siebie. Od roku mam z tym coraz większy problem. A raczej powinnam powiedzieć: 'od blisko roku'. Lada dzień minie rok odkąd moja była partnerka powiedziała, że chyba po prostu do siebie nie pasujemy i ona nie chce mnie dłużej ograniczać, blokować. Ze wszystkich rozstań jakie w życiu zaliczyłam to było najspokojniejsze, z największym wzajemnym szacunkiem. Dopiero później do mnie dotarła złość, że tak właściwie zmarnowałam rok.


Podczas dzisiejszych drobnych prac domowych wieczorową porą przebiegło mi przez głowę, że naprawdę mój ostatni związek nie miał sensu. Z perspektywy czasu uważam, że to stracony czas pomimo, że był on też okraszony spokojnymi i miłymi chwilami we dwie. 
Każda kolejna osoba, którą poznawałam utwierdzała mnie w przekonaniu, że to nie jest to, że na to gotowa nie jestem. Zabawne, bo gdy lata temu zakończyłam swój trzyletni związek i zaczęłam się spotykać z dziewczyną sporo od siebie młodszą nie miałam najmniejszych oporów. Późniejsze przelotne relacje także nie dostarczały mi żadnych trudności natury otwarcia się bliskość, obecność i tym podobne. Na terapii nieraz poruszałam ten temat i każdorazowo słyszałam, że to efekt zmian, przyjrzenia się temu, co w środku skrywałam głęboko i czemu nie dawałam do tej pory zaistnieć. 


Ostatnie dni dostarczyły mi także innego spojrzenia na kwestię tego, co osiągnęłam w życiu, a raczej - czego nie osiągnęłam. Od lat pracuję w kiepskich firmach zarabiając słabe pieniądze, na wakacjach nie byłam półtora roku. W tym wszystkim może i jest wyczuwalny pewien marazm, ale paradoksalnie - co powinno być dla mnie najważniejsze - mnie to średnio przeszkadza. Tak, jak przed laty dojrzewała we mnie myśl o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, tak teraz coraz częściej z nostalgią i tęsknotą myślę o Hiszpanii. Mam takie przeświadczenie, że z czasem w moim życiu pojawi się ktoś, kto pchnie mnie w takim kierunku, będzie dla mnie taką pozytywną motywacją do zmiany. Czasem też łapię się na tym, że mam obraz takiej osoby. 


Aktualnie - w słuchawkach - cisza.
Spokojnej nocy. 







"...oddycham moimi dniami miłości..."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...