Prawdziwi przyjaciele...
"Bądź dzielny. Podejmuj ryzyko..."
Mój dzisiejszy dzień zaczął się tak dziwnie i zaskakująco, że wprost nie mogłam w pierwszym odruchu uwierzyć, że to naprawdę się dzieje.
Mam za sobą bardzo ciężki tydzień powrotu do pracy po dwutygodniowym urlopie. Zewsząd docierały informacje od moich współpracowników, że atmosfera stała się w pracy ciężka, każdy na każdego gdzieś nadawał, sytuacji trudnych było bardzo dużo. Z każdym dniem moje zmęczenie - psychiczne atmosferą, jak i fizyczną poprzez ilość pracy - stawało się nie do zniesienia. W dodatku z soboty na niedzielę uznałyśmy z moją drugą połówką, że należy nam się dłuższa rozmowa telefoniczna tym bardziej, że tematy poruszane były coraz poważniejsze. I tym sposobem poszłyśmy spać o wpół do czwartej. Z racji walczenia z bólem pod łopatką, z którym próbowałam się uporać od dnia poprzedniego, wierciłam się w łóżku bardzo. Jeden z moich kotów sprawy mi nie ułatwiał biegając po mnie, przytulając się i domagając uwagi, co z bólem pleców nie było komfortowe. Przed południem wyciszyłam dźwięki i wibracje w telefonie, mocniej opatuliłam się kołdrą i wreszcie zasnęłam bardziej jednostajnym snem. Obudziło mnie dziwne łomotanie, którego nie mogłam w żaden sposób i z niczym powiązać. W pierwszej chwili uznałam, że koty wynagrodziły mi brudną kuwetę i odnalazły przejście do "nowej kuwety" w szafce na buty. Z pierońskim bólem w plecach, swoistym ślinotokiem przeszłam do przedpokoju zaglądając do szafki, która notabene była otwarta na oścież. Wtem dotarło do mnie, że to nie tam ktoś się szamocze. Dźwięk dochodził zza drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam swoją przyjaciółkę, przerażoną nie mniej ode mnie i stojącą na progu mojego mieszkania. Było po 13-tej, więc od momentu wyciszenia przeze mnie telefonu minęły jakieś dwie godziny i akurat wtedy moi znajomi uznali, że muszą sprawdzić telefonicznie, czy żyję. Jak nigdy nie wyciszam telefonu, w niedziele to właśnie zrobiłam i jak widać - postawiłam na nogi całą swoją paczkę znajomych, oraz także swoją rodzinę, bo w przerażeniu zostali poinformowani moi bracia i moja prywatna rodzicielka. Żeby tego było mało wezwano także ślusarza, bo akurat zamek, którym zamykam pierwsze drzwi jest nie do otworzenia od zewnątrz z racji braku klucza (sama także go nie posiadam) - trzeba go więc było odwołać, tak samo jak służby ratunkowe, bo moja paczka uznała, że skoro nie odbieram telefonu to pewnie cukrzyca zebrała swoje żniwo i odcięła mnie od świadomości. Nim to do mnie dotarło, poszłam zobaczyć ile mam nieodebranych połączeń w telefonie - 10. Plus wiadomości na fejsie. Generalnie, jak to skwitowała moja przyjaciółka, "twoja spokojna niedziela poszła się jebać".
A chciałam tylko dłużej pospać, aby nikt mi głowy nie zawracał i abym mogła mieć odrobinę spokoju. Cukier, w ostatecznym rozrachunku z tych emocji, poszybował mi do magicznych 200.
Wniosek: nim wyłączę dźwięki, czego na co dzień nie robię, muszę powiadomić wszystkich wokół.
Wniosek nr 2: mam naprawdę takich Przyjaciół, którzy naprawdę martwią się i przejmują każdym odstępstwem od normy.
Takie sytuacje sporo uświadamiają. Chociaż też otwierają oczy na inne sprawy. Z cukrzycą męczę się już przeszło 6 lat, moje wyniki w ostatnim czasie się nieco pogorszyły, więc czeka mnie mocniejsze wzięcie za siebie. Do tego w planach mam wizytę na badaniach w poradni genetycznej. I badaniach podstawowych pod kątem diabetologicznym i endokrynologicznym.
*
Z małych sukcesów to mam nadzieję, że za tydzień będę miała co świętować z moją partnerką. Czekałam na ten moment dobrych kilka miesięcy, ale mam nadzieję, że wszystko przebiegnie sprawnie i będzie to początek nowych wspólnych przygód.
Aktualnie - kładę się już spać, bo ból pleców upomina się o odrobinę uwagi. Chociaż z uwagi na to, że boli mnie bardziej, gdy leżę to nie wiem czy powinnam się kłaść...
W słuchawkach: Pentatonix - Hallelujah.
Dobranoc.
"Miłość to nie zwycięski marsz.
To zimne i niepewne Alleluja."
To zimne i niepewne Alleluja."
Komentarze
Prześlij komentarz