Zawieja...

* * * 


Od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem napisania tutaj nowego wpisu. Miałam w głowie mnóstwo rozterek, wiele rzeczy nie dawało i nie daje mi spokoju. Dzisiejszego wieczora zrozumiałam, że są rzeczy, które możliwe, że się po prostu nie zmienią. O ile dawniej obiecałam sobie, że będę reagować na bieżąco, gdy w moim życiu zapalą się czerwone lampki. Tak teraz, gdy stoję w obliczu i blasku ów czerwonych lampek nie bardzo wiem co powinnam zrobić. 


W ubiegłym roku miałam to niezwykłe szczęście, że wszystkie osoby, które poznawałam chciały przyjechać do mnie. Nigdzie nie musiałam jeździć, toteż gdy brakowało mi pieniędzy na życie, a auto odmawiało posłuszeństwa była to jedyna słuszna opcja. W tym roku powiedzmy, że sprawy się nieco ustabilizowały, ale poznawszy osobę, która stała się dla mnie ważna zaczęłam robić wszystko, aby dostosować się i uczynić jej życie nieco łatwiejszym. Niekoniecznie jednak robiąc tym "dobrze" samej sobie. Odpychałam takie myśli, tłumaczyłam sobie, że związek to pójście na kompromis, że czasem trzeba wyjść te dwa kroki przed szereg, aby coś komuś ułatwić. Owszem, ale dotarło do mnie, że czasem są to poświęcenia i kroki głównie z mojej strony. 


Sporo ostatnio rozmawiamy o wspólnym zamieszkaniu i - co za tym idzie - zmienieniu miejsca pracy. Moja druga połówka nie bierze pod uwagę przeprowadzki do mojego miejsca zamieszkania. W dużej mierze to mój błąd, ponieważ dłuższy czas rozważałyśmy, aby wybrać miejscowość niedaleko jej obecnego domu. Im dalej w las tym więcej mam wątpliwości. Gdy przeglądam oferty mieszkań widzę, że w takiej cenie, jak moje obecne, raczej nic nam się nie trafi. Ceny kaucji drastycznie poszybowały do góry, ceny mieszkań również, a ja nie mam żadnych oszczędności, które by nam to nieco ułatwiły. Dlatego rodzi się we mnie bunt, bo coraz częściej nie chcę decydować się na zmianę mieszkania. Nawet w obrębie obecnego miasta byłoby to trudne, bo tutaj też koszty poszły w górę. Gdy myślę o miejscowości, którą brałyśmy pod uwagę jako pierwszą drażni mnie świadomość, że jest ona na naszej tapecie z uwagi na bliskość, w jakiej obecnie mieszkają rodzice mojej drugiej połówki. Oznacza to, że z kolei moi rodzice mieszkaliby jakieś 150 km dalej. I dalej byłoby to dbanie o jej komfort psychofizyczny. 

Ostatnio w rozmowie padło, że w sumie teraz moja dziewczyna potrafi dwa razy pod rząd do mnie przyjechać i że to troszkę "niesprawiedliwe". Pamiętam swoją kontrę na ów 'niesprawiedliwość', gdy przypomniałam, że pierwsze trzy miesiące naszego związku to było moje przyjeżdżanie do niej. I wówczas się nie denerwowałam, bo przecież mi zależało. Zależało i chciałam być blisko. 


Generalnie - rośnie we mnie frustracja. Raz chcę powiedzieć, że kocham, innym razem dociera do mnie, że nie jestem gotowa totalnie na wypowiedzenie  tych dwóch słów. Tak, rozmawiamy o wspólnym zamieszkaniu, podczas, gdy z żadnej ze stron nie padły te dwa magiczne słowa. Widzę za pomocą gestów i sytuacji, że jej zależy, ale czasem po ludzku chcielibyśmy, aby to ktoś poprowadził nas za rękę, a nie, abyśmy to my musieli trzymać tą przysłowiową rękę na pulsie. Brakuje mi zdecydowania i odwagi. 

I jak zwykle w momentach zwątpienia przypominam sobie, jak pewna 19-latka, wiele lat temu, postawiła wszystko na jedną kartę i zostawiwszy ówczesną pracę, znajomych, rodzinę i dom rodzinny, przeprowadziła się prawie 200 km do mojego miasta, aby ze mną rozpocząć swoją dorosłość. I nie czułam jej strachu. Czułam tylko jej miłość i pewność, że za mną poszłaby w ogień.

 

Teraz czując miliony wątpliwości i niepewności mam wrażenie, że to cały wszechświat każe mi poważnie się zastanowić, czy to jest tego wszystkiego warte. Bo co z tego, że ja opuszczę miasto, które kocham całym sercem, rodzinę i całą paczkę znajomych, skoro wciąż będę robiła wszystko, aby zapewnić bezpieczną przystań swojej partnerce i w sumie... spróbować także zapewnić ją samej sobie. Tak wiele rzeczy mnie drażni i irytuje. Tak wiele czerwonych lampek mruga mi i daje mi znaki. Wiem jedno, że jeśli z jakiegoś powodu ten związek się rozpadnie, to odpuszczam szukanie drugiej połówki. Postawię wówczas na znajomości "For fun", bowiem nie będę ani gotowa, ani chętna na to, aby po raz kolejny dopuszczać kogoś do swojego świata i własnego wnętrza. Wiem też, że moja przyjaciółka ma dokładnie takie samo przemyślenie. Zatem jeśli tak będzie - po prostu będziemy się obie dobrze bawić starając się za wszelką cenę unikać miłosnych dramatów.


Póki co życzę sobie, aby to wszystko się ustabilizowało i ten wewnętrzny mętlik, który ostatnio wywołuje niemalże codzienne bóle głowy, wreszcie przeminął. W każdym związku zdarzają się sztormy, zawieje i niepewności. Wierzę głęboko, że to się jakoś uspokoi. I że wszystko będzie dobrze.


Przed nami wspólny wyjazd na południe Polski i na Słowację. Obyśmy odpoczęły tak jak należy. 


Dobranoc!





"Lubię noc.
Gdyby nie ciemność, nigdy nie zobaczylibyśmy gwiazd."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...