Zimowe echo grudnia...

~*~


Końcówka listopada niesie dla mnie kilka dni wolnego, ponieważ wg mojego harmonogramu urlopowego mam wiele zaległych dni urlopowych. I tym sposobem udało mi się spędzić Andrzejki w kameralnym gronie, gdzie koleżanka dostała zaległy prezent urodzinowy, a weekend andrzejkowy okraszony był ponadto genialnym i mrocznym serialem na Netflixie "Wednesday". Nowe spojrzenie na młodą pannę Addams - wisienka na torcie, a oglądanie go z drugą połówką - rewelacja. 


Nieco po Nowym Roku szykują mi się poważne zmiany. Do końca grudnia muszę zrobić nieco miejsca w swojej przestrzeni, zwolnić szafki, aby Ona miała dla siebie troszkę miejsca. Po ponad pięciu latach celebrowania mieszkania w pojedynkę zmienia się ten stan. Moje miasto stanie się miejscem nowego początku. Odzwyczaiłam się od tego, ale wiem, że to ważny i potrzebny krok. W Niej samej jest strach, bo po ponad 13 latach pracy w jednym miejscu będzie musiała zmienić pewną istotną stałość. Jako nałogowy palacz trzeba znaleźć takie miejsce, gdzie ów nałóg nie będzie kolidował z obowiązkami. 

Ja z kolei będę miała nauczyć się znów żyć z drugą osobą pod jednym dachem. Moja była partnerka wysoko postawiła poprzeczkę i wciąż pamiętam, jak trudny miałyśmy początek i jak wiele kłótni było między nami, choć wówczas miałam bardziej uległy charakter, bardziej skory do kompromisów. Teraz na wiele rzeczy reaguję darciem ryja, co sprawy nie ułatwia... Dlatego każdej nocy modlę się o spokój przyjmowania nowego stanu rzeczy. 


Poza tym w pracy moja kierowniczka wyszła z inicjatywą, aby 4 grudnia w niedzielę zorganizować spotkanie pracownicze. Ostatnio było wiele napiętych sytuacji i nieprzyjemnych wymian zdań, więc nadchodzące święta mają zadziałać kojąco. Dla mnie inicjatywa jest rewelacyjna i pewnie będzie to przyjemne zwieńczenie mojego tygodniowego urlopu, ale jak okaże się ostatecznie - pewnie szepnę parę słów za jakiś czas. 

* * * 


W głowie mam standardową gonitwę myśli. Mama dziś zadała mi po raz kolejny to samo pytanie: czy jesteś jej pewna? Jak mogę być pewna kogoś, z kim jestem niespełna rok, z kim jeszcze nie mieszkam? Jak można być kogoś pewnym, jak czasem my sami potrafimy siebie zaskoczyć? Także nie, Mamo, nie będę nigdy już nikogo pewna. Kiedyś odpowiedziałam "Tak" i los zakpił ze mnie na całej linii. Dlatego... nie. Nie będę pewna, ale chcę móc spróbować. Nawet mając w głowie pewne wyznanie, które od początku tego związku jest dla mnie czarną wstążką i które potrafi wzbudzać we mnie szczere obrzydzenie, niepewność, strach i pieron wie co jeszcze. Czasem sądzę, że z nikim nie stworzę już związku opartego na miłości. Że jedyne co będzie mnie trzymać przy drugiej osobie to pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa i wygody okraszone czułością i przyjemnością spędzania z tą osobą czasu. Że miłość nie jest mi już przeznaczona, jakkolwiek patetycznie to brzmi. 


Z moją namiętnością też czasem się gubię i uświadamiam sobie, że przyjdzie po raz kolejny moment, gdy od bliskości będę uciekać, szukać pretekstów, aby do tego nie dochodziło. Z perspektywy czasu wiem, jakie to potrafiło być niszczące  - przede wszystkim dla tej drugiej osoby, która przez to wątpiła w swoją zmysłowość, w to, że może się komuś podobać. A jednak... Chciałabym to kiedyś zwalczyć. Nie wiem tylko, czy kiedykolwiek mi się to uda. 


Mam nadzieje, że mój trudny charakter nie przekreśli tego związku, że pozwoli mi stworzyć coś wartego czasu, coś o co będzie warto walczyć i co będzie trwało latami. 


W słuchawkach genialny wiolonczelowy utwór Wednesday z pierwszego odcinka serialu. Cover jednego z popularniejszych utworów zespołu Rolling Stones. 

Spokojnego wieczoru. 





"Morticia: - Wednesday jest w takim wieku, że myśli tylko o jednym...
Wychowawczyni na obozie: - O chłopcach? 
Wednesday: - O ludobójstwie."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...