Wokół choinki...

 * * * 


Ostatnio sporo rozmyślam na temat jakże fascynującego zagadnienia, jakim jest zazdrość. Z wiekiem dostrzegam, że jestem osobą zazdrosną w związku i wszędzie jestem w stanie się doszukać drugiego dna. Oczywiście, część takiego skrzywienia wynika z faktu bycia wielokrotnie zdradzoną, porzuconą - niepotrzebne skreślić - ale też z faktu, że sama dopuściłam się takiego występku. Pokusiłam się wówczas o kłamstwo, aby uśpić ewentualne podejrzenia, których - znając życie - ta druga osoba i tak nie miała. To jednak sprawia, że teraz ja sama jestem podejrzliwa i skora sądzić, że druga osoba nie jest wobec mnie w porządku. Jest to krzywdzące, niepotrzebne i zaburza spokój wewnętrzny, ale za żadne skarby nie mam pojęcia, jak to z siebie wyplenić. O ile przeważnie z tego obie śmieszkujemy, o tyle mnie samą zaczyna to męczyć. Pewnie nie miałabym takich przemyśleń, gdybym nie wiedziała, że tuż przed naszym pierwszym spotkaniem moja przyszła partnerka miała małe kizi mizi z innym człowiekiem. Trwając wówczas w przeświadczeniu, że oto na mojej drodze stanęła osoba, która naście lat z nikim nie była i nikogo do siebie nie dopuszczała, było to dla mnie swoistym ciosem. Budowanie swojego wizerunku jako osoby, która z nikim się przez ten czas nie spotykała, która żadnej bliskości nie doświadczyła, a potem jednak przyznała się, że jednak nie do końca tak właśnie było - cóż... Teraz trwam z takim poczuciem prawdy absolutnej, która budzi się we mnie w najmniej odpowiednich chwilach. I budzi we mnie kolejno: złość, zazdrość, wstręt, obrzydzenie, wściekłość, oraz cały szereg innych uczuć, których teraz nazwać nie potrafię. 


Zatem czy ta moja zazdrość jest uzasadniona, skoro moja partnerka o tamtej sytuacji powiedziała mi od razu na samym początku, jeszcze zanim oficjalnie zaczęłyśmy być razem? Wydaje mi się, po latach różnorakich doświadczeń, że tak. Zazdrość jest uzasadniona. W związku na odległość zaufanie to podstawa trwania ze sobą. Bez tego nie ma solidnych fundamentów. I pomimo, że moja partnerka nie daje mi powodów do niepokojów, sama sobie je stwarzam mając różne doświadczenia, oraz jeszcze bardziej różnorodne myśli. 


Wczoraj więc miałyśmy na ten temat rozmowę i ona doskonale zdaje sobie sprawę z mojego nadszarpniętego zaufania. Moja podejrzliwość będzie dopóty, dopóki wszystkie znaki na ziemi i na niebie nie powiedzą mi "Odpuść, to jest to". A tu brak mojej pewności, brak wyznania miłosnego z obu stron, wszędobylska gonitwa myśli i voila - kompot z suszu debilnych uczuć - gotowy. 


Paradoksalnie jednak... w tym wszystkim, gdy już odsunę na bok te niekoniecznie pozytywne myśli, jest uczucie. Ogrom czułości, jaki ona we mnie budzi. I wdzięczności też. Od kilku tygodni jestem przeziębiona. Było gorzej, było lepiej, ale kwintesencja miała miejsce w zeszły czwartek, gdy moje ucho eksplodowało bólem. W piątek dowiedziałam się, że to zapalenie ucha i niemalże wyłam z bólu dopóki późnym popołudniem mama nie przywiozła mi leków przeciwbólowych. Przez kilka kolejnych dni opiekowała się mną moja dziewczyna, która właśnie w piątek, późnym wieczorem, przyjechała do mnie na weekend. Jej opieka, obecność, doglądanie czy niczego mi nie brakuje poskutkowało tym, że w niedziele mogłam jechać do pracy i jakoś przeżyć ten jeden dzień. Ostatecznie skończyło się to obudzeniem przeziębienia, permanentnym katarem, bólem skroni obok bolącego ucha. Ale nie był to tak dotkliwy ból, jak ten z zeszłego piątku, gdy niemalże chodziłam po ścianach. Czułam się też pewniej, gdy to ona zakrapiała mi ucho, podawała leki, okrywała kołderką i cierpliwie znosiła mój totalny brak apetytu i cukier oscylujący w okolicach 300. Teraz jest ciut lepiej, po świętach muszę wrócić do pracy, bo ostatni tydzień grudnia będzie bardzo trudnym czasem dla całej ekipy. Nawet jeśli nadal będę nie do końca zdrowa, nie mogę ich zawieść, nawet jeśli oni niekoniecznie są wobec mnie w porządku. 


Kochani, póki co życzę nam wszystkim spokojnego czasu świątecznego. W zdrowiu, miłości, spokoju ducha, bez niepotrzebnej gonitwy myśli, która do niczego nie prowadzi. Za oknem z zimowej aury zrobiła się akurat ta, którą można powiązać z wiosenną, ale z wiosną nic wspólnego nie ma. Może poza widokiem trawy i kałuż po deszczu. 


W słuchawce (z racji braku słuchu w uchu lewym): "Wokół choinki" Studia Accantus.


Pozdrawiam ciepło. 





"To jedyny czas, gdy wszystkie serca
ckliwe są
Wszyscy sobie życzą szczęścia
świeć nam gwiazdko betlejemska"

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Człowiek człowiekowi człowiekiem...

Przeddzień Halloween...

Frustracja i smutek...