Nazwijmy to miłością...
~*~
Już w najbliższy weekend rozpoczyna się mój długo wypatrywany i wyczekiwany urlop. Czuję się podekscytowana planami, ale też zaniepokojona finansami samymi w sobie. Ilekroć jest tak, że człowiek sobie coś planuje, zaciska pasa, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik okazuje się, że wyskakuje dodatkowy wydatek. I tym wyjątkowym wydatkiem będzie wizyta z kotem u weterynarza. Podejrzewam, że jedna z moich kotek ma złamaną łapę, bo od tygodnia na nią utyka, chociaż nie wiem dokładnie co się stało. Czy spadła ze stolika, czy gdzieś jej się ta łapka zaklinowała. Wczoraj dzwoniłam po weterynarza: koszt wizyty ok 100 zł + ok 75 zdjęcie RTG. Jeśli okaże się, że jest to złamanie, to koszt zabiegu operacyjnego od 1200 w górę. Co prawda najgorsza była pierwsza noc, gdy zwierzak całą noc spał ze mną w łóżku, co na nią jest wysoce nietypowe. Ale miała tak samo po operacji kilka lat temu. Teraz obserwuję ją, gdy leży na miękkiej podkładce w kuchni na podłodze. Wszystkie miski także ma przystosowane do obecnego stanu. Przedłużanie tego w nieskończoność też nie wchodzi w grę, ale ta kwota mnie po prostu rozbawiła. To taki śmiech przez łzy, bo jak na Boga to wszystko ubrać w jedno, gdy za półtora tygodnia czeka mnie wyjazd nad morze, na co i tak odkładałam długo.
Podjęłam też decyzję, że ten rok będzie ostatnim rokiem organizacji czegokolwiek dla znajomych. We wrześniu kończymy temat 30-tek. Jestem tym wszystkim zmęczona, bo muszę myśleć za całą zgraję dorosłych ludzi. Większość i tak zawsze szła na łatwiznę dorzucając się do kogoś innego, kto musiał jechać, kupić, ogarnąć sam.
Ale aby ten rok należycie zakończyć to przed nami sobotni wyjazd po województwie, potem powrót do domu, pożegnanie na kilka dni z drugą połówką, aby te kilka dni spędzić głównie z mamą. W pierwszym pełnym tygodniu września wyjazd do Trójmiasta i tym sposobem odpoczęcie od pracy, od problemów, chociaż gdzieś z tyłu głowy mam, że czekają mnie na jesieni badania genetyczne na onkologii. Przedtem muszę jednak załatwić sobie skierowanie do dermatologa, bo mam na szyi coś, czego nawet nie potrafię opisać, a co sprawia mi ból, wygląda nieestetycznie i generalnie mnie drażni. Za dużo tego, jestem tym wszystkim po prostu zmęczona.
W pracy też sytuacja raz jest lepsza, raz gorsza i mam wrażenie, że nawet sezon urlopowy niczego nie zmieni. Ludzie wracając z urlopów wracają ze świadomością, że w pracy nie dzieje się dobrze. Moja dobra koleżanka zrezygnowała, co wcale mnie nie dziwi biorąc pod uwagę jak się wobec niej zachowywały moje współpracowniczki. Gdzieś z tyłu głowy mam chęć, aby też z tego wszystkiego zrezygnować, ale przecież nie mam innej alternatywy. Przynajmniej tak długo jak nie ogarnę sobie sprawy ze przedłużeniem stopnia niepełnosprawności.
Z moją drugą połówka żyje mi się przeważnie bardzo dobrze. Dobrze się ze sobą dogadujemy, chociaż ja tak cholernie odzwyczaiłam się od związków, że czuję się wewnętrznie spłoszona jakimkolwiek okazywaniem sobie uczuć publicznie - trzymanie się za ręce mnie peszy, jakbym była takim "sobie-samem". Na szczęście jej to nie przeszkadza i nie robi mi o to problemów. To bardziej ja się złoszczę, gdy nie zawsze dostaję od niej to, cobym chciała. A jak już dostaję, to nie umiem tego należycie przyjąć. Jak to trafnie moja mama ostatnio zauważyła: tobie chyba najlepiej było samej. I czasem serio mam takie wrażenie, że te lata w pojedynkę, w relacjach, które nie były warte mojego czasu, po prostu było mi najwygodniej i dlatego tak trudno mi się czasem zaaklimatyzować. Na całe szczęście Ona jest cierpliwa, pełna po prostu miłości i zrozumienia. Dlatego nie rozumiem czasem samej siebie i tego, że nie zawsze umiem to docenić, ukochać, tak jak powinnam.
Życie jest na tyle uprzejme, że nie spotykam osób, które spowodowały we mnie tak wiele spustoszenia. Ale i tak spotykam te osoby w innych ludziach - w ich spojrzeniach, wyglądzie, zachowaniu, we wszystkim. Cholernie denerwujące.
Z takich rzeczy wartych jeszcze wspomnienia: za nami wspólne oglądanie deszczu Perseidów na totalnym odludziu ;)
Póki co - kończę. Oby wszystko się jakoś ułożyło.
W słuchawkach: Felix Jaehn, Ray Dalton - Call it love <3
Nazwijmy to miłością!"
Komentarze
Prześlij komentarz