Urlop, urlop i po urlopie...
* * *
Spodziewałam się, że może być różnie. Ostatnio byłam dość nerwowa, toteż obawiałam się, że urlop tej nerwowości nie zmieni. I faktycznie, miałam rację. Podczas poprzedniej wyprawy z góry pierwsza zadra pojawiła się dopiero podczas drogi powrotnej do domu. Wystarczyło jednak usiąść w mieszkaniu i zamówić pizzę, a wszelkie napięcia zniknęły. Wiedzione więc dobrym przeczuciem na ten rok również zdecydowałyśmy się na wspólny wyjazd. Zawsze to weselej i milej.
Tu jednak od samego początku były problemy. Zaczęły się od tego, że auto przyjaciółki odmówiło posłuszeństwa i trzeba było zredukować nieco plany jadąc moim samochodem. Tuż przed samym wyjazdem moja starsza kotka najprawdopodobniej uszkodziła sobie tylną łapę, ale po dzwonieniu po weterynarzach i usłyszeniu kwoty - ok 1200-1500 zł za ewentualne złożenie kości - ręce mi opadły. Sprawa się rozwiązała sama, gdy kot magicznie znalazł siły na przespacerowanie się na balkon sąsiada. Uznałam zatem, że widocznie operacja nie będzie konieczna...
Gdy pojechałyśmy dzień przed wyjazdem do przyjaciółki zapaliła mi się czerwona lampka. Godzina była ok 20:00, a przyjaciółka czekała jeszcze aż wyschnie jej pranie, bo standardowo źle wyliczyła czas. Miałyśmy wyruszyć ok 6:30, aby nie śpiesząc się ruszyć na miejsce. Nie powinnam być zaskoczona, bo nawet jadąc na Sylwestra nigdy nie było nic przygotowane na czas, tylko ów przyjaciółka dopiero brała się do pracy.
Wyruszyłyśmy godzinę po planowanym starcie. Przyjaciółka przejęła ster w samochodzie, ja nawigowałam jej jazdę przez stolicę. Nie było źle. Dotarłyśmy do Malborka mniej więcej tak, jak planowałam, bo to on był naszym pierwszym przystankiem.Zwiedzanie przebiegło w miarę spokojnym nastroju. Poważna kłótnia pojawiła się niedługo po dotarciu do celu naszej wyprawy - do Gdańska. Zostałam w mieszkaniu, aby nieco odpocząć, a dziewczyny wyprawiły się na zakupy do Biedronki umiejscowionej 5 minut spacerkiem, po drugiej stronie ulicy. Z okien mieszkania było ją widać jak na dłoni. Pomyśleć można, że pójdzie to prężnie i przed 20:00 będziemy mogły planowo ruszyć na miasto na obiadokolację. A skąd! Zakupy w trzy osoby muszą przecież potrwać GODZINĘ. Byłam zła. Bardzo. A warto wspomnieć, że kupowane były podstawowe produkty spożywcze. W efekcie pokłóciłyśmy się strasznie, a na rzeczoną kolację dotarłyśmy do okolicznej greckiej kebabowni. Jedzenie mocno przeciętne, ale zjadliwe.
Kolejne dni minęły na zwiedzaniu, ale już poranek następnego dnia dostarczył kolejnej kłótni. Jak przyjaciółka, która generalnie jest... hmm... niezbyt porządnicką osobą i generalnie potrafiła nieraz doprowadzić zlew w kuchni do obecności pleśni, teraz jest na etapie mycia każdej rzeczy przed jej użyciem. Mieszkanie było posprzątane, wywietrzone, a naczynia miały ślady wody po myciu - ale nie! Trzeba było je drugi raz umyć, bo przyjaciółka brzydziła się używać czegoś, co do czystości czego nie miała pewności. Tak, ta sama, która z porządkiem nie jest za pan brat. Usłyszałam w kłótni, że jestem jak mój własny ojciec, który koniecznie musi się do czegoś dopierdolić i zepsuć komuś dobrą zabawę. No i że muszę kontrolować absolutnie wszystko. Także było napięcie. Ogromne. Nie przeszkodziło to jednak zwiedzaniu i to był zdecydowanie dobry punkt całego urlopu, bo podzieliłyśmy się na pary i zwiedzałyśmy dane miejsce w swoim tempie, tak jak to obu parom odpowiadało.
Generalnie jestem dość zorganizowaną osobą i lubię, gdy coś idzie zgodnie z planem. Dlatego poziom mojego zdenerwowania, gdy dotarłyśmy do portu w Gdyni, aby popłynąć tramwajem wodnym na Hel osiągnął apogeum, gdy ów tramwaj odpłynął akurat chwilę temu. Widziałyśmy jak odbija się od brzegu i płynie na północ. A wszystko przez pewną opieszałość. Usiadłam na murku i miałam ochotę wyć, w coś uderzyć. Moja druga połówka siedziała w pewnej odległości ode mnie, bo we wszystkich nerwowych sytuacjach przyjmuje postawę milczącego oczekiwania, aż mi przejdzie. Nawet w kłótni z przyjaciółką nie stanie lojalnie za mną, tylko nie patrząc na mnie - po prostu milczy.
Powrót był takim oddechem ulgi, chociaż ostatnie dwa dni były bardzo udane i spokojne. Napięcie z przyjaciółką mi minęło, bo miałyśmy za sobą kilka dobrych posiłków i pójście na pewien kompromis. Uznałyśmy, że więcej nigdzie ze sobą nie pojedziemy, bo przecież - jak stwierdziła moja przyjaciółka - one mogą sobie przecież same zorganizować czas. Przez 6 lat swojego związku dziewczyny były na dwóch dłuższych wyjazdach - wspólnie ze mną i moją dziewczyną. Wyjazdach zaplanowanych przeze mnie, aby były atrakcyjne, ciekawe i spójne. Ale powodzenia w planowaniu. My z moją połówką już mamy w planach kolejne wyjazdy, aby miło spędzić czas.
Ten wyjazd to nie tylko sprawdzian relacji przyjacielskiej czy nauczenie się własnych emocji i zachowań. To też sprawdzian związku. Dawno nie czułam się tak cholernie samotna, gdy podczas przytoczonych kłótni moja dziewczyna po prostu nie okazała mi żadnego wsparcia. Zerowego. Fakt, że dziewczyna przyjaciółki także milczała, ale ze dwa razy opowiedziała się za swoją partnerką, bo przecież tak po prostu wypada. Byłam pewna, że wrócę z tego wyjazdu i bez przyjaciółki i bez dziewczyny. Ale wtem też dotarło do mnie, że właściwie to czasem nie wiem jaki to wszystko ma sens, gdy wciąż we mnie jest mnóstwo wątpliwości i niepewności. Mam za sobą jednak rozmowę z partnerką, gdzie szczerze powiedziałam o tych niepewnościach. Powiedziałam też o swojej chęci rozstania, która pojawiła się na wyjeździe. Oraz, że jeśli tym razem nie wyjdzie mi w związku to odpuszczę całkiem, bo właściwie samej wcale nie jest mi najgorzej. Póki co jednak jest dobrze, napięcie opadło, rozmowa została przeprowadzona, ale czasem mam cholernie dużo pracy, aby ten dialog był jakiś spójny i satysfakcjonujący. Z przyjaciółką natomiast od czasu wyjazdu nie rozmawiamy ze sobą - każda wróciła do pracy i na tym się skupiamy.
Podsumowując wyjazd: bardzo dużo zwiedzania i chodzenia. Gdańsk i Sopot, Jastrzębia Góra, Malbork. Zwiedziłyśmy zamek w Malborku, Starówkę w Gdańsku, muzeum II Wojny Światowej, Park Oliwski, Zoo, Wystawę Beksińskiego w Teatrze Szekspirowskim, Jastrzębią Górę, Palmiarnie w Parku Oliwskim, jak i Archikatedrę. Poza tym pochodziłyśmy po Molo w Sopocie i tamtejszej plaży. Płynęłyśmy też Czarną Perłą i Galeonem Lwem do Westerplatte i z Westerplatte. Wszystko przy dźwiękach szantów granych na gitarze akustycznej przez tamtejszego bosmana. Będzie co wspominać.
A póki co - szybki obiad i pojechanie do pracy.
Trzymajcie się.
Komentarze
Prześlij komentarz